Jednej uliczce w Dolnym Wrzeszczu patronuje Deotyma. Nie jest nią jednakże na wpół legendarna nauczycielka Sokratesa, której imię umieścił Platon w dialogu „Uczta”.
Patronką gdańskiej ulicy jest zatem Jadwiga Łuszczewska, dziewiętnastowieczna warszawianka, poetka, niegdyś często określana mianem wieszczki, która za namową matki przyjęła pseudonim literacki „Deotyma”. Polskie tłumaczenie greckiego imienia brzmi: „Bogobojna”.
Jadwiga Łuszczewska urodziła się w zamożnej rodzinie o bardzo interesującym rodowodzie i to ze strony obojga rodziców. Dlatego warto coś więcej napisać na temat przodków Jadwigi.
Otóż matka przyszłej poetki, Magdalena Żółtowska, zwana przez znajomych Niną, urodziła się w Mediolanie w 1806 r. Jej ojcem był były generał wojska polskiego, Edward, matką, Kazimiera Skoraszewska, wychowanka szkoły baletowej w Grodnie, tancerka Teatru Narodowego. Pochodzenie i zawód matki Niny nie przyniosły chluby rodzinie, dlatego były przemilczane przez nią samą (i jej córki) oraz jej biografów .
Magdalena w 1929 r. wyszła za mąż za Wacława Łuszczewskiego, swego rówieśnika. Był on synem Jana Pawła Łuszczewskiego – posła na Sejm Czteroletni, ministra spraw wewnętrznych Księstwa Warszawskiego oraz Aleksandry Cieciszowskiej, „pisarzówny wielkiej koronnej” , siostry ciotecznej Joachima Lelewela. Rodowód ten przytoczył w swojej publikacji pt. „O salonie literackim dwóch pań Łuszczewskich” Juliusz W. Gomulicki – znany dziennikarz i publicysta, syn pisarza Wiktora Gomulickiego.
Magdalena i Wacław pobrali się 14 I 1829 r. Po krótkim okresie mieszkania na wsi Strugi („rodzinne gniazdo” Łuszczewskich) przenieśli się do Warszawy. Tam Wacław, z zawodu przyrodnik (otrzymał medal uniwersytecki za najlepszą rozprawę botaniczną), podjął pracę w Ministerium Spraw Wewnętrznych. Młodzi Łuszczewscy zamieszkali razem z ojcem Magdaleny (wg. bibliografa i krytyka literackiego, Hipolita Skimborowicza).
Z kolei Juliusz W. Gomulicki podaje, iż Wacław otrzymał posadę sekretarza wydziału handlu i fabryk w Dyrekcji Przemysłu i Kunsztów. Z czasem – dzięki odpowiednim koneksjom awansował; zajmował coraz bardziej intratne stanowiska w ówczesnej administracji oraz w różnych instytucjach, np. jako radca w Komitecie Towarzystwa Kredytowego.
Magdalena uchodziła za piękną kobietę. We wspomnieniach Deotymy czytamy, iż miała „rysy fantazyjne a la Greuze (czyli w typie kobiet, które przedstawiał na swych obrazach francuski malarz Jean Baptiste Greuze), płeć śnieżną, łatwo bijącą rumieńcami , ramiona i ręce klasyczne, oczy Włoszki, chód Hiszpanki. (…) Posiadała też to, co Francuzi nazywają <taktem> (…) i rzadki dar wymowy”.
Wacław był zaś człowiekiem skromnym, „chętnie w cień się usuwał”. Godził się na dominację żony. Uważał, że „dom jest wyłącznym królestwem kobiety (…) zatem i zebrania poniedziałkowe są wyłącznym dziełem pani domu”. Ale o tych spotkaniach za chwilę.
Nina urodziła dwie córki: w 1829 r. Kazimierę (zwaną Jolantą), a w 1834 r. – Jadwigę (przyszłą poetkę).
Na rok 1834 przypadają także „narodziny salonu literackiego” Łuszczewskich, który zapewnił owej „familii bardzo osobliwą, a nieoczekiwaną nieśmiertelność” – jak wspomina J. W. Gomulicki i dodaje, iż główną przyczyną „utworzenia przez nią [Ninę – przyp. aut.] słynnego salonu literackiego była w dużej mierze próżność (…), chęć zabłyśnięcia w towarzystwie warszawskim”, może też pragnienie zrekompensowania doświadczanych przykrości wynikających z pochodzenia matki. Była to decyzja pani domu, bowiem „małżonek był w tym małżeństwie zawsze na drugim planie”. Wykorzystała ona liczne koligacje i znajomości męża, by przyciągnąć do swego „niebieskiego saloniku” wiele „interesujących i ustosunkowanych osób”, często arystokratów: Potockich, Lubomirskich, Zamoyskich, Radziwiłłów, Sanguszków, Branickich i in.
A dodajmy, iż Nina Łuszczewska sama publikowała w ówczesnej prasie swoje utwory – zarówno prozę (np. opowieść „Magdalena”), poezję, aforyzmy. Czytała także nowości literackie. 7 V 1846 r. Il Saggio Collegio d’ Arkadia (czyli Rzymska Akademia) w Rzymie uznało ją swym członkiem nadając jej tytuł „Safo Mitilanea”.
Wspomniany salonik znajdował się w ówczesnym mieszkaniu Łuszczewskich w tzw. Kamienicy Misjonarskiej na Nowym Świecie, naprzeciw pałacu książąt Sapiehów. Spotkania odbywały się systematycznie w poniedziałki. Gości obowiązywał odświętny strój; mężczyźni mogli przekroczyć próg salonu tylko we fraku.
Początkowo na spotkania organizowane przez panią Ninę przychodzili głównie duchowni, literaci, filozofowie oraz inne osoby interesujące się zagadnieniami dotyczącymi religii, bowiem gospodyni uważała siebie za nadzwyczaj pobożną. Atmosfera salonu uległa zmianie w 1840 r. wraz z napływem nowych gości, przeważnie ludzi młodszych, którzy wnieśli tu „orzeźwiający powiew”. Zmieniły się tematy dyskusji; młodzi literaci czytali głośno swoje dzieła. Jednym z nich był Cyprian Norwid.
Często spotykali się tu redaktorzy „Biblioteki Warszawskiej”, z którą współpracował Wacław Łuszczewski.
Salon stał się „Mekką literatów i uczonych”, których nazwiska gospodarz zaczął z czasem skrzętnie zapisywać. Ponadto w salonie leżał album, w którym goście wpisywali różne swoje wiersze, sentencje itp.
Oprócz salonu Łuszczewskich istniały w Warszawie inne salony i „saloniki” organizowane w domach, których właścicielki (np. Katarzyna Lewocka) zostały lekceważąco określone przez Jadwigę Łuszczewską w jej „Pamiętniku” mianem – „pseudoautorek i niższorzędnych literatów”. Przy czym salon prowadzony przez Ninę Łuszczewską cieszył coraz większym powodzeniem i „stał się powoli głównym miejscem spotkań literackiej i artystycznej elity stołecznej z najbardziej oświeconymi przedstawicielami klas posiadających” – co odnotował J. W. Gomulicki.
Napływ coraz większej liczby gości skłonił gospodarzy do przeprowadzki do większego, parterowego apartamentu: do Pałacu Sapieżyńskiego znajdującego się na rogu Nowego Świata i Świętokrzyskiej. W miesiącach wiosennych i letnich spotkania odbywały się w przyległym ogrodzie. Przybywali tu nie tylko literaci, ale „różnego autoramentu” artyści – amatorzy i profesjonalni plastycy i muzycy, uczeni – przyrodnicy, matematycy, ekonomiści itp.
Jak określił to ówczesny krytyk literacki, Aleksander Tyszyński – „salon ten był jedynym, który chciał, umiał i mógł zgromadzić to wszystko, co najwięcej odznaczonym było śród miasta, światowe, jak i duchowe”. Poza tym jak zauważył J. W. Gomulicki – w „dobie straszliwej Nocy paskiewiczowskiej”, kiedy zamknięto lub „zreformowano” w Warszawie wszelkie instytucje kulturalne i oświatowe – salon ten spełniał rolę bardzo ważnej placówki kulturalnej. Trafnie wyraził to stały bywalec salonu, wspomniany przeze mnie krytyk literacki, Hipolit Skimborowicz: „Młodzież w braku wyższej uczelni, mogła zaznajomić się z dziełami najnowszymi, które były rozbierane bądź w ogólnych rzutach rozmowy, bądź w rozprawach ze specjalistami i częstokroć wielu do domu użyczane”.
Słuchano tam utworów literackich np. przekładów poezji i dramatów Friedricha Schillera, wierszy Teofila Lenartowicza, poematów Wincentego Pola; także uczonych rozpraw księdza Mętlewicza i Antoniego Wagi.
Spotkania odbywały się według stałego programu. Zwykle rozpoczynały się o godzinie 22-ej, jednakże goście zaczynali schodzić się już od godziny 8-ej. Gospodarze częstowali gości herbatą i ciastem od Antoniego Lessela – właściciela jednej z najelegantszych i najpopularniejszych cukierni warszawskich mieszczącej się przy ul. Miodowej.
„Przed północą wnoszono (…) wina węgierskie i limoniadę domowej roboty, a do niej również domowe tartynki, czyli (…) kanapki” (z „Pamiętnika” Deotymy). Podawano gościom również cygara. Jeśli takowe spotkania przedłużały się, to gości raczono śniadaniem. Jak wspominała po latach Deotyma, salon jej matki był „obszerny o trzech drzwiach ogrodowych, o ścianach jasnożołtych, ubranych szeregiem portretów familijnych. (…) W salonie tym przy meblach pokrytych czarnym włosiem, stały różne serwantki oraz szafki lustrzane, a w nich pełno brązów, zegarów, drogocennych fraszek (…) mnóstwo filiżanek przecudnie malowanych”. Taki kolor ścian stał się tradycją – w każdym następnym mieszkaniu, salon miał jasnożółte ściany, także w apartamencie zajmowanym po śmierci rodziców przez Jadwigę.
Początkowo wśród gości dominowali mężczyźni; zapraszane były tylko te „damy, które odznaczały się rozumem, talentem lub przynajmniej wyjątkową pięknością” (cytat z „Pamiętnika” Jadwigi Łuszczewskiej). Wśród nich najsłynniejszymi były Maria Kalergis i Franciszkowa Potocka.
W kwietniu 1845 r. kiedy Łuszczewscy przeprowadzili się do Pałacu Saskiego, wieczory poniedziałkowe zaczęły przyciągać coraz więcej gości, w tym kobiet oraz ludzi, jakich „nigdy pierwej nie widywano w salonach”, a zbiegło się to z narodzinami rewolucyjnych nastrojów w Europie. Hasła zwiastujące nadchodzącą Wiosnę Ludów zaczęły pomału przenikać także do Warszawy, jak i do salonu Łuszczewskich.
W czerwcu 1845 r. w salonie odbyła się loteria, z której dochód został przeznaczony na rzecz dalszej edukacji artysty – malarza Tadeusza Łęskiego; wydarzenie uświetniły deklamacje wierszy jedenastoletniej Deotymy ubranej w strój krakowianki. Był to jej pierwszy publiczny występ.
Na przełomie 1846 i 1847 r. Nina Łuszczewska odbyła podróż do Niemiec dla poratowania zdrowia. Podróż ta okazała się niezwykle inspirująca; słynna protektorka literatów i uczonych zapragnęła ubogacić czwartkowe spotkania inscenizacjami. Po niemal roku żmudnych przygotowań 7 II 1848 r. wystawiono fragmenty „Fausta” Goethego z udziałem amatorów – ochotników zaprzyjaźnionych z gospodarzami.
W dowód uznania warszawiacy postanowili wyprawić „wielką, składkową ucztę” na cześć Łuszczewskich. Nina nie przyjęła tej propozycji. Zaproponowała, by zebrane fundusze przekazano na rzecz przetłumaczenia na język polski, a następnie publikację słynnego dzieła Mikołaja Kopernika („O obrotach ciał niebieskich”). Dzieło (wydane w 1854 r.) zadedykowano Magdalenie Łuszczewskiej.
W takiej niecodziennej atmosferze wzrastały panny Łuszczewskie, których wychowaniem oraz edukacją zajmowali się prawie wyłącznie rodzice. Sami wprowadzali ich w arkana takich dziedzin, jak historia, geografia, arytmetyka oraz religia; zapoznawali z „dziełami różnych myślicieli i poetów”. Śpiewali polskie pieśni, opowiadali ludowe legendy.
Dodatkowo kompozytor Józef Sikorski uczył dziewczęta muzyki, a wspomniany zoolog – Antoni Waga – tajników przyrody.
Latem Łuszczewscy odbywali podróże do miejscowości, które miały dzieciom przybliżyć dzieje naszego kraju.
Siostry, którym matka wszczepiła miłość do poezji, same podejmowały próby poetyckie; utwory zamieszczały w wydawanym przez siebie „rękopiśmiennym czasopiśmie” „Pszczółka”. Archiwum „Pszczółki” spłonęło w czasie Powstania Warszawskiego.
Wiersze nastoletniej Kazimiery czytywane na spotkaniach poniedziałkowych w salonie jej matki zostały wydane w 1863 r. w Poznaniu, jako „Poezje Jolanty”. Jej talent literacki nie mógł dalej rozwijać się z takich powodów, jak: „zamążpójście, zmiana otoczenia, liczna dziatwa i zgon przedwczesny”, jak to określiła w swym „Pamiętniku” Deotyma. Kazimiera w 1849 r została wydana za mąż za ziemianina Antoniego Komierowskiego i zamieszkała z nim w majątku Sleżany. Zmarła w 1863 r. Jej syn Jan Wacław został poetą, publikował pod pseudonimem Wacław Pomian.
Pod koniec 1849 r., kiedy Łuszczewscy zamieszkali sami tylko z młodszą córką. Wkrótce pozwolono jej przebywać w salonie w czasie wieczorów poniedziałkowych. Sama wspominała: „odtąd siadałam w salonie (…) schowana za wysoki fotel (…) nad robótką pochylona”. Przysłuchiwała się rozmowom, ale nie wolno jej było w nich uczestniczyć. Uszyto jej specjalnie na tę okazję elegancką białą długą sukienkę. Z czasem jednak jej widok zwrócił uwagę gości. Ich zainteresowanie młodą panienką wzrosło, kiedy przekonali się, że chętnie podejmuje w dyskusji tematy filozoficzne: „o przeznaczeniu duszy, o powołaniu narodów, o losach ludzkości”. („Pamiętnik” Deotymy).
W tamtym czasie spotkania poniedziałkowe umilali swymi występami tacy muzycy, jak Ignacy Feliks Dobrzyński oraz Stanisław Moniuszko. Zaś Józef Sikorski skomponował muzykę do przedstawienia „Pieśni o dzwonie” Friedricha Schillera, które odbyło się w salonie Łuszczewskich na wiosnę 1852 r.
Wtedy też po raz pierwszy Jadwiga zaprezentowała na tychże spotkaniach swój wiersz pt. „Krucjaty” (pierwszy, który został opublikowany) , który stanowił jej głos w dyskusji podejmowanej przez gości na temat wypraw krzyżowych.
Jadwiga wkrótce odkryła w sobie dar „improwizowania”, czyli wypowiadania się na poczekaniu mową poetycką. Za namową matki 17 V 1852 r. po raz pierwszy wystąpiła publicznie w salonie , co odnotowała „Gazeta Warszawska”:
„Improwizatorka zebrała myśli, stanęła przed nami i mówić zaczęła. (…) mówiła strofami nierównymi, wierszy było około sześćdziesięciu. Każda strofa była rozwinięciem głównej myśli”.
Improwizacje Jadwigi stały się częstą atrakcją wieczorów. Sami goście podawali tematy improwizacji. Z czasem za namową Wacława Łuszczewskiego zapisywano wypowiadane przez „wieszczkę” (jak zaczęto określać Jadwigę) słowa. Wiele z tych wierszy zostało z czasem wydrukowanych.
Ona sama przyznała w swym „Pamiętniku”, że odczuwała silny strach przed publicznością.
Pisarka i działaczka społeczna, Bibianna Moraczewska tak odnotowała w swych wspomnieniach:
„postaci wcale nie smukłej, tłuściutka i szerokawa, wzrostu średniego, blondynka, z grubawymi rysami (…) dość ładna, białością płci i godnością rozlaną na twarzy i w całej postaci. (…) głosem rzewnym, nieugiętym, jakby trochę podziemnym, deklamowała. Improwizuje bardzo powoli, ku końcowi dopiero miała głos pośpieszniejszy. (…) jakby stała w śnie magnetycznym – bo oczy miała nieruchome, utkwione w jedno miejsce i usta zaledwie się poruszały, a twarz wyrazu nie zmieniała”.
Autorka tych wspomnień postrzegała Jadwigę jako zimną w rozmowie, trudną w konwersacji i niesympatyczną.
Opis improwizacji Deotymy zostawiła także Paulina Wilkońska, ówcześnie popularna powieściopisarka pochodząca z Wielkopolski, częsta bywalczyni salonu.
U niektórych gości wystąpienia Deotymy budziły śmieszność; parodiowali ją i wyśmiewali.
Juliusz W. Gomulicki twierdził, że to Nina Łuszczewska zadecydowała o przyszłości osiemnastoletniej córki. Postawiła jej ultimatum: albo zostanie poetką, ale osobą niezameżną, albo zrezygnuje z pracy literackiej i założy rodzinę.
Zdaniem Gomulickiego Jadwiga była zbyt uległa rodzicom, zbyt silnie z nimi związana, bojaźliwa, zbyt potulna i niesamodzielna. Poza tym niedoświadczona, ale też próżna. „Wybrała sztuczne życie salonowe i stała się na dziesiątki lat niewolnicą tego salonu, a zarazem jego główną i ciągle oklaskiwaną heroiną (…) Wybrała dziwny jednoosobowy teatr”.
Bystrzejsi obserwatorzy wyrażali ubolewanie na temat młodej dziewczyny; dostrzegali szkodę, jaką matka jej wyrządzała, „stojąca wiecznie u jej boku jako najtroskliwszy impresario”. Byli zdania, że Nina kierowała się próżnością, zmuszając córkę do rezygnacji z życia osobistego. Ta zaś wmawiała sobie, że postępowała słusznie i zgodnie z własną wolą. Przyznawała, że wola matki była zawsze dla niej „święta”.
Jednakże w rzeczywistości musiała odczuwać głęboki żal do matki za odebranie jej prawa do posiadania własnej rodziny, skoro przed śmiercią poleciła, by pochować ją w jednym grobie z ojcem, z dala od grobu matki (Łuszczewscy nie zostali pochowani w jednym grobie).
Niektórzy krytycy poezji Deotymy zarzucali sztuczność jej twórczości, np. hr. Roger Raczyński (późniejszy słuchacz filozofii na uniwersytecie berlińskim), który stwierdził, iż „chcąc by Deotyma pisała piękne wiersze, potrzeba jej uczucia, którego nie ma; że na to trzeba, żeby się rozkochała w młodym chłopcu i poszła za niego.”
Jak zauważył Gomulicki, „salon pani Niny stał się teraz świątynią sztuki, ona sama zaś jakąś osobliwą kapłanką, ukazującą gościom Deotymę niby nową Sybillę”. Matka wybrała córce pseudonim „Deotyma”, jakoby miał on przynosić szczęście.
Wokół Jadwigi Łuszczewskiej zaczęła narastać legenda; w gazetach wydawanych w różnych miastach ukazywały się artykuły poświęcone młodej poetce z Warszawy (niekoniecznie przychylne dziewczynie). Młodą Jadwigę zaczęto uwieczniać: portretowali Józef Simmler i Ksawery Kaniewski, rzeźbił Wojciech Święcicki, litografował Maksymilian Fajans. Stała się osobą sławną – przyciągała do salonu swej matki także przybyszów z innych miast.
Adam Mickiewicz miał powiedzieć na kilka lat przed śmiercią o Jadwidze Łuszczewskiej: „to już stary poeta wtajemniczony w sztukę”.
Pod koniec lat pięćdziesiątych XIX w. Deotyma zaprzestała improwizacji; poprzestała na odczytywaniu swoich wcześniej napisanych utworów.
O dalszych losach Jadwigi Łuszczewskiej i o założonym przez nią salonie literackim, w drugiej części artykułu.