14 września 2020 świat zelektryzowała informacja o odkryciu poszlak wskazujących, że w atmosferze Wenus mogą znajdować się prymitywne biologiczne byty, które w warunkach beztlenowych produkują pewien związek chemiczny, zwany fosforowodorem.
Tenże fosforowodór, krócej fosfina, zbudowany jest z jednego atomu fosforu i trzech atomów wodoru. Związek to zaiste paskudny i zabójczy dla żywego stworzenia, stąd jego zastosowanie w produkcji środków owadobójczych. Jest on jednak dobrym markerem aktywności organizmów beztlenowych – bakterii. Okazuje się bowiem, że uczeni nie znają innych, poza laboratorium, naturalnych sposobów jego powstawania, co oczywiście nie przesądza sprawy. Ogłoszenie przez Królewskie Towarzystwo Astronomiczne oraz Massachusetts Institute of Technology odkrycia fosfiny na Wenus dokłada raczej kolejną cegiełkę do studiów nad tajemnicą życia w Układzie Słonecznym, a szerzej we Wszechświecie.
Informacja medialna o odkryciu fosfiny w atmosferze Wenus.
Nasza słoneczna rodzina, a więc gwiazda centralna, osiem planet z księżycami, planety karłowate, planetoidy, komety i pył międzyplanetarny to środowisko, w którym z pewnością pojawiło się jedno, mniej lub bardziej rozumne, życie – my. Ale warunków do jego istnienia, jak chociażby w formie bakterii, jest więcej. Może to być Mars, o którym dygresyjnie jeszcze tu wspomnimy. Przypuszcza się, że jakieś formy biologicznej aktywności mogą kryć się pod powierzchnią jego gruntu, być może w czapach polarnych planety. Zawartość wody na Marsie i ślady jej działalności (wyschnięte misy jezior, koryt rzecznych, kanionów, czy odkrywki skał osadowych) ewidentnie wskazują na istniejący tam dawno temu cykl hydrologiczny. Jeśli jest woda w stanie ciekłym, to trudno nie myśleć o życiu, chociażby w jego najbardziej prostej formie.
Kolejnym ciałem, na którym spodziewamy się coś odnaleźć jest jeden z galileuszowych księżyców Jowisza – Europa. Tam, pod grubą warstwą spękanego powierzchniowego lodu znajduje się wodny ocean, pojemniejszy niż wszystkie ziemskie morza i oceany razem wzięte. Jego przyjazny życiu stan skupienia bierze się z aktywności wewnętrznej Europy napędzanej oddziaływaniem pływowym obieganego przez nią Gazowego Olbrzyma. Potencjalne warunki panujące na dnie takiego oceanu mogą przypominać doliny ryftowe w dnie ziemskich oceanów, gdzie nieustannie wydobywa się na powierzchnię lawa, a przy gorących kominach hydrotermalnych żyją przeróżne organizmy (tzw. termofile i hipertermofile), nie tylko bakterie zresztą.
Podobne ciepło generowane jest na Enceladusie, skutym lodem niewielkim księżycu Saturna. Sonda CASSINI/HUYGENS, która przez wiele lat obserwowała system majestatycznego Władcy Pierścieni, dostrzegła wodne gejzery tryskające z powierzchni satelity. Ten kriowulkanizm, jak to określają uczeni, ma również swoje źródło w podpowierzchniowym oceanie słonej wody. Następny w kolejce jest Tytan, a więc największy z naturalnych satelitów Saturna. W tym przypadku nikt bezpośrednio nie zaobserwował na nim wody, choć fascynujący jest cykl węglowodorowy na jego powierzchni, który do złudzenia przypomina wodny cykl ziemski. Węglowodorowe deszcze, rzeki i jeziora, to wszystko znamy, obserwujemy i podziwiamy. Ale to nie wszystko, bo istnieją realne poszlaki, że również pod powierzchnią Tytana znajduje się ogromny, wodny ocean, zawierający jeszcze więcej wody niż Europa i Ziemia razem wzięte.
Do prawdopodobnych wodnych światów trzeba też zaliczyć Ganimedesa, największy księżyc w Układzie Słonecznym, orbitujący wokół Jowisza, a także planetę karłowatą Ceres, krążącą wokół Słońca w Pasie Głównym planetoid, pomiędzy Marsem i Jowiszem. Na powierzchni tej ostatniej sonda DAWN zaobserwowała kilka lat temu rozległy krater (Occator), w którym odłożyła się gruba warstwa białawej substancji zidentyfikowanej jako węglan sodu. Dostrzeżono też prawdopodobny kriowulkan o wdzięcznej nazwie Ahuna Mons. Listę miejsc, gdzie można odnaleźć wodę w Układzie Słonecznym uzupełniają nasz poczciwy Księżyc i planeta Merkury, na których znajduje się ona na dnie pozostających zawsze w cieniu biegunowych kraterów. Nie zapominajmy też o kometach, które jak brudne lodowo-skalne śnieżki nawiedzają wciąż słoneczne podwórko. Dla wielu uczonych stanowią one źródło substancji organicznych, które niosą życie we Wszechświecie.
A co z tytułowymi Marsjanami? Otóż właśnie skończyłem lekturę całkiem przyjemnej powieści braci Strugackich, zatytułowanej „Drugi najazd Marsjan”. Naturalnie pierwsze skojarzenie w tym temacie to atak mieszkańców Czerwonej Planety opisany pod koniec XIX wieku przez Herberta George’a Wellsa w książce „Wojna światów”. Jak pamiętamy, słuchowisko radiowe wyemitowane w 1938 r. za sprawą Georga Orsona Wellesa (cóż za cudowne podobieństwo nazwisk), oparte właśnie na tej książce, wywołała w stanie New Jersey panikę ludzi przekonanych, że ich planeta dostała się we władanie kosmitów. O ile jednak inwazja ta, po początkowych sukcesach, została powstrzymana przez, owszem, mikroby, które nieznane dla marsjańskich organizmów okazały się dla nich zabójcze, o tyle w historii rosyjskich pisarzy, przyjęła ona inną, bardziej współczesną i wysublimowaną formę. Marsjanie bowiem Ziemian… kupili.
Legendarna audycja radiowa Orsona Wellesa „Wojna Światów” z 1938 r.
Nie chcę opisywać ze szczegółami treści książki, dlatego zwrócę uwagę tylko na pewne ciekawe kwestie tej bezinwazyjnej inwazji i reakcji ludzi na nowe okoliczności. Marsjanie za drugim podejściem wybierają strategię w zasadzie spokojnego przejmowania ludzkich dusz. Znikają tylko nieliczni osobnicy, znikoma liczba aktywnie sprzeciwiających się inwazji jest stopniowo pacyfikowana. Dzieje się to poprzez podporządkowanie sobie aparatu administracyjnego, któremu wszystko jedno (zwłaszcza na prowincji), kto im w pionowej hierarchii wydaje polecenia. Następnie kupieniem rolników, którzy za obietnicę skupu plonów nowego marsjańskiego zboża i gwarancji kontyngentów wyłapują powstańców z ruchu oporu. W końcu zwykli ludzie odcięci od centralnych wydarzeń i przy okazji dojeni z soków żołądkowych i sowicie za to opłacani, bo z niewiadomego powodu mają one dla Marsjan dużą wartość, przyjmują ze stoickim spokojem fakt zmiany właściciela Ziemi, co wyraża ich cywilizacyjne przyzwyczajenie do świętego spokoju i stabilizacji.
W warstwie alegorycznej może to być odbierane jako apatia czy wręcz abnegacja wysoko rozwiniętego społeczeństwa, któremu materialnie niczego nie brakuje, a atawistyczny głód duchowości wypełnia jego medialny fantom. Z racji olimpijskich imion bohaterów można w fabule doszukiwać się echa łagodnego w sumie wchłonięcia antycznej Grecji przez Rzymian, co ci ostatni wykorzystali zresztą do adopcji helleńskich wzorców do ich własnej kultury. Coś jak podbój przez podziw, a nie pogardę dla przeciwnika. Może to być, zwłaszcza, jak to mawiał śp. prof. Bogusław Wolniewicz, dla prawoskrętnych, marsz postępowej politycznej poprawności, która bez oporu, za cenę utrzymania etatów i gratyfikacji dla ideowych nuworyszy, pochłania kolejne struktury budowanych przez stulecia instytucji, zasad, tradycji i kultury. Lewoskrętni, dla równowagi, będą widzieli w tym nieuchronny, historyczny wiatr zmian, który co jakiś czas z siłą cyklonu wywraca dotychczasowy ład. W końcu, nie wyczerpując wcale innych wariantów, może to być przejaw pragmatyzmu Ziemian, którzy wolą się jakoś ułożyć z napastnikiem, zamiast zbiorowo cywilizacyjnie iść pod nóż. Opcji jest więc do wyboru, do koloru.
Poszukiwanie życia, zwłaszcza rozumnego, we Wszechświecie to zadanie trudne, być może skazane do końca na bycie śledztwem poszlakowym. Trudno przypuszczać, żeby przy ogromnych i zupełnie nieprzystających do naszych wyobrażeń odległościach, możliwa była sensowna komunikacja. Gdyby nawet do tego doszło, pytaniem jest, czy będzie to spotkanie przebiegające w atmosferze wzajemnego zrozumienia, czy też międzygwiezdna pyskówka lub bełkot wynikający z braku wspólnej bazy lingwistycznej. W przypadku kontaktu bezpośredniego jednakowo upoważnione są moim zdaniem wizja uścisków á la Breżniew i Honecker, jak i konsumpcja znajomości zakończona jatką z cofnięciem jednej ze stron do poziomu paleolitu. Tak, tak, jednej ze stron, bo przecież nie można wykluczyć, że w odległej przyszłości to ludzie staną się kosmicznymi siewcami intelektu i utrwalonego wielotysiącletnią historią swojego ziemskiego widzimisię. Tak przynajmniej mogą kreować swoje światy, skrępowani tylko wyobraźnią, pisarze SF. Twardo stojącym na ziemi naukowcom pozostaje żmudne składanie tych arcytrudnych astrobiologicznych puzzli, co samo w sobie wydaje mi się zajęciem pasjonującym. Ale o to trzeba by zapytać samych zainteresowanych.