Nie stoję na żadnym punkcie widokowym w San Francisco. Stoję na zwykłej ulicy. Właściwie nie trzeba wchodzić na wieżę Coit, by mieć miasto u swoich stóp. No, ale trzeba wejść na tę „zwykłą” ulicę.

W San Francisco spędziliśmy dwa pełne dni, za każdym razem parkując przy Golden Gate, a nocując w pobliskim Antioch (bo taniej). Pierwszy dzień to Alcatraz, drugi to właśnie Russian Hill, zjazdy z górki na pazurki „prehistorycznym” tramwajem i slalom-gigant, czyli Lombard Street. Tak, ulice  San Francisco to atrakcja sama w sobie. Gdzieś po drodze Chinatown.

Widok na wieżę Coit z ulicy Lombard, Russian Hill

Ale pierwszą ulicą ważną i o znaczeniu historycznym, którą przemierzyliśmy, to jest Embarcadero. Embarcadero biegnie wzdłuż zatoki i prowadzi do pirsów. Miejsce handlu, rejsów i restauracji, gwar miejski jest tu największy. Jeśli chcesz kupić pamiątkę, musisz tu trafić.  Ulica ma 4 km długości. Dosłownie oznacza „wsiadać” – nabrzeże, z którego można wsiadać na statki.  Żegluga i handel. Można zaryzykować stwierdzenie, że tutaj narodziło się bogactwo Kalifornii.

W czasie II wojny światowej nabrzeże stanowiło wojskowe centrum logistyczne.

Embarcadero długo była autostradą –  drogą stanową 480, od 1968 do 1991. Trzęsienie ziemi w 1989 r. zadecydowało o jej zburzeniu. Wcześniejsze plany, by to zrobić już w 1986, były torpedowane przez społeczność chińską, ale trzęsienie uszkodziło konstrukcję i to zadecydowało o zmianie charakteru tej trasy. Dawna autostrada ustąpiła miejsca bulwarowi z palmami, targom, restauracjom. Miasto otrzymało z powrotem dostęp do wody, która przecież stworzyła jego potęgę.

Embarcadero przebiega przez Fisherman’s Wharf – turystyczną dzielnicę, gdzie kończy swój bieg kablowy tramwaj i która leży pod Russian Hill i Telegraph Hill. Turystyczną, ale nie znajdziesz w niej ani jednego McDonalda, ani żadnej sieciówki fast foodów. Interesy lokalnych przedsiębiorców muszą być chronione, a okolica ma zachować charakter rodzinnych firm. Zgodzono się jedynie na  sieć In-N-Out – właśnie ze względu na to, co napisałam w zdaniu poprzednim.

Embarcadero

Na wejściu Fisherman’s (powiedzmy, że na rogatkach) znajduje się słynny znak. Jednak nikt z naszej szóstki go nie sfotografował, więc domniemywam, że albo był zasłonięty, albo zabrany do renowacji.  Dzielnica na tym odcinku obfituje w muzea, sklepy i sklepiki, bary, miejsca historyczne i pirsy pełne atrakcji, łącznie z widokiem na kalifornijskie lwy morskie, które wzięliśmy za foki.  Naszym celem był Pirs 33, skąd odpływał prom na Alcatraz, więc na nim zakończyliśmy wędrówkę. Minęliśmy pirsów więc niewiele, bo szliśmy od końca, a szliśmy i szliśmy.

Madame Tussaud’s przy Embarcadero

Jednym z najsłynniejszych pirsów jest Pier 39 (pirs czy molo jeden pies, kiedyś pirs, teraz molo), gdzie jest oceanarium, punkt informacyjny o uchatkach kalifornijskich, widok na Wyspę Głuptaków, Golden i Bay Bridge.   Przy molo 45 stoi USS Pampanito, weteran walk podwodnych na Pacyfiku, a przy Hyde Street Pier można zwiedzać wiele jednostek pływających, w tym żaglowiec Balclutha z 1886 r. –  „Gwiazdę Alaski”.

Po Embarcadero biegną dwa szlaki, których opisanie wydaje mi się czymś fantastycznym i z czym spotkałam się już wcześniej w Sydney. Są to medaliony umieszczone w nawierzchni i opisujące mijane miejsca. W Sydney są to opisy zabytków, duże tarcze wkomponowane w chodnik przed budynkami. Tutaj – szlaki pieszo-rowerowe The Bay Trail i Barbary Coast Trail. Pierwszy jest częścią większego założenia – 400-milowej trasy wzdłuż zatoki, na mosiężnych tabliczkach są opisy przyrody i wizerunki fauny. Drugi skupia się na historii miasta, zwłaszcza od czasów gorączki złota w 1849 do trzęsienia ziemi i pożaru w 1906.

Czas wrócić do pierwszego zdjęcia. Umieściliśmy San Francisco na naszej trasie zwiedzania Ameryki nie tylko ze względu na Golden Gate i Alcatraz. Przede wszystkim ze względu na te ulice. Śmialiśmy się w Lizbonie, gdzie międzylądowaliśmy, że Alfama w upale to taka zaprawa przed ulicami San Francisco, ale naprawdę poczułam się niewyraźnie, gdy uzmysłowiłam sobie, że na te góry trzeba będzie wejść. Cała atrakcja to spojrzeć na miasto z góry. Kąt nachylenia dochodzi do 32 stopni na odcinku 60 metrów. Weź  ekierkę i zobacz, jak to wygląda, drogi Czytelniku, jeśli myślisz, że  niewiele.

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nikt tego miasta nie wyrównał, gdy je budowano. Raz – przy gorączce złota, drugi raz – po trzęsieniu ziemi w 1906 (choć jego początki sięgają roku 1776, gdy osiedlili się tu hiszpańscy kolonizatorzy), może złoto bardziej zajmowało ich umysły. Święty Franciszek leży na pięćdziesięciu wzgórzach,  ulice po nich falują, a parkujące samochody mają z reguły skręcone przednie koła.

Tak jest normalnie
A tak byłoby nienormalnie

Wspinaliśmy się na Russian Hill. W XIX w. w czasie gorączki złota znaleziono tu mały, rosyjski cmentarz i tak powstała nazwa. Muszę powiedzieć, że ciężko się wchodzi. Sklepów tu nie ma, a jak ktoś ma wyjść na spacer z psem, to chyba za karę. Ludzi w ogóle niewiele, może wolą przemieszczać się samochodami. Ogólnie dla Europejczyka dziwnie to wygląda (bo pewnie lokalsi są przyzwyczajeni): idziesz, nogi jak z ołowiu, grawitacja cię ściąga, tempo ślimacze. A ci z góry muszą zapierać się nogami, by nie przyspieszać, bo grozi to rozpędzeniem i  zatrzymaniem się na masce samochodu na dole. Można ewentualnie nogi pogubić i sturlać się po równi pochyłej. Jedyny plus tych przedziwnych ciągów komunikacyjnych jest taki, że samochody nie mają szans jeździć szybko.

Domy tracą jedno piętro na swojej długości.

Alcatraz na widoku. W głębi Wyspa Aniołów czy może Anielska Wyspa (Angel Island). W latach 1910–1940 na wyspie działało centrum przyjmowania imigrantów przybywających z Azji. Cała wyspa jest objęta ochroną, a budynki centrum imigracyjnego są zabytkami. O Alcatraz możesz przeczytać TUTAJ.

Widok na Alcatraz i Angel Island

Chodziliśmy po Russian Hill – Rosyjskim Wzgórzu. Wejścia do domów naprawdę zachwyciły mnie i było to dla mnie najbardziej zachwycające w San Francisco.

Mają tam sporo takich budynków, dość specyficznych z wyglądu i w każdym podobne wejście. Czasem dużo prostsze, i większość po schodkach. Pędziliśmy jak oszaleli, więc zdjęć zrobiłam niewiele. O ile da się pędzić pod górę.

Russian Hill
Russian Hill

Oczywiście, czasem nie da się zobaczyć, co wyłania się z dołu na jezdni i czy w ogóle się wyłania. Trochę to stresujące dla turysty. Nie wiesz, czy można przejść przez ulicę, czy nie. Ale z drugiej strony nie da się wyskoczyć z dołu z jakąś olbrzymią prędkością. Kierowca musiałby być szalony. Przypuszczam, że również piesi stojący na szczycie są stresujący dla kierowców, którzy ich nie widzą.

Z Russian Hill rozciąga się widok na dzielnicę finansową San Francisco, a więc banki, centrale korporacyjne, firmy ubezpieczeniowe, obroty nieruchomościami, kancelarie prawne i inne. Ale to nie jest typowa zabudowa SF. Drapacze skupiły się w jednym miejscu i tylko tu. Ładnie się prezentują z Alcatraz, ale nie kusiło nas, by tam jechać. Trochę musnęliśmy i pewno, gdyby było więcej dni, to i tam byśmy zawitali, ale nie było to miejsce priorytetowe. Można jeszcze trafić na zwykłe wieżowce, ale wcale nie są one ładne. Zabudowa SF zasadniczo jest inna, bo SF przeżyło trzęsienie ziemi.

Ciekawe są krótkie dzieje tego obszaru. Zaczął być zasiedlany stosunkowo późno, bo w 1835 r. Wcześniej był tu mały port Yerba Buena, ale okolica była piaszczysta i bagnista, i nie zachęcała do budowania. Boom przyszedł po odkryciu złota na poboczach gór Sierra Nevada. Wtedy też Kalifornia została wchłonięta przez Stany Zjednoczone (przez 27 lat była niepodległym państwem). Nastąpił rozkwit miasta, przerwany katastrofalnym trzęsieniem ziemi w 1906, choć drapacze chmur przetrwały (ponoć cudem).

Russian Hill

Przez 4 lata przebudowywano miasto, stawiając głównie niskie od sześciu do dwunastu pięter budynki. Powstało kilka drapaczy, ale z wielką obawą przed kolejnym trzęsieniem; no i Wielki Kryzys też włożył swoje trzy grosze. Dzielnica pozostawała niska do późnych lat 50.

A potem przyszły nowe technologie i zniesiono ograniczenia, nastąpił boom budowlany. Jednak wywołał on powszechny sprzeciw, zwany „buntem drapaczy chmur”. Doszło do tego, że władze nałożyły niezwykle surowe ograniczenia na wysokość budynków w całym mieście. Dopiero lata 80. przyniosły pewne poluzowanie i budynki podwyższyły się.

Widok z Russian Hill na Oakland Bay Bridge

To, co widzicie po lewej na zdjęciu poniżej, to Transamerica Pyramid, biurowiec, który długo był najwyższą konstrukcją w SF. W „skrzydełkach” znajdują się szyby wind. Zaprojektowano go w ten sposób, by zapewnić lepsze światło na dole ulicy. Ma 260 m. Z prawej zaś rośnie to, co go przewyższy, czyli Salesforce Tower, 326 m. Postawienie go na tym mokrym gruncie narażonym na trzęsienie było pewnym wyzwaniem. Budynek stoi na 42 palach wbitych na głębokość 91 m w skalne podłoże.
Pomiędzy tymi dwoma budynkami znajduje się 345 California Center, czyli Tweezer Towers (ma dwie flagi), 212 m – sklepy, biura, na samej górze hotel.

Dzielnica finansowa

Interesującym obiektem jest Chancellor Hotel w San Francisco, czyli hotel „Kanclerski”. Został zbudowany na wystawę Panama Pacific International Exposition w 1915 roku i został zbudowany tak, aby wytrzymać największe trzęsienie ziemi. Był reklamowany jako „praktycznie ognioodporny” i pewno bezpieczeństwu w czasie pożaru służyły te schody na zewnątrz, które przykuwają uwagę.

Pierwszy właściciel zbankrutował. Trzy lata po otwarciu w 1914 musiał budynek sprzedać. W tamtym czasie tak mocno zmieniały się przepisy budowlane, że nie dał rady wyjść z dołka, w który wpędziła go budowa hotelu. Hotel nabyła Isadora Rosenberg i od tamtej pory pozostaje on własnością rodziny. Chodzą słuchy, że budynek jest nawiedzony. Cienie na korytarzach, pukanie w ścianach i niewytłumaczalne zimno w niektórych miejscach. Sprawy dzieją się na wyższych piętrach, a podobno i samo San Francisco uchodzi za najbardziej nawiedzone miasto w Stanach. Na jednego żywego przypada sześciu zmarłych!

I otóż pewien gość zamieszkał 29 kwietnia 2009 r. w pokoju 1501. Wieczorem przed snem słuchał sobie audiobooka, gdy poczuł przenikliwe, głębokie zimno. Dostał dreszczy, a nie był to przeciąg. Odwrócił się i zobaczył cień człowieka po lewej stronie łóżka. Miał ok. 130 cm wzrostu. Kształt się nie poruszał. Inny facet dwa razy prosił o zmianę pokoju, bo coś mu pukało w ścianach. Recepcjonistka ze zrozumieniem kiwnęła głową, nie zrobiło to na niej wrażenia.

Zapewne wpadł Wam już w oko tramwaj  przemierzający ulice San Francisco. Właściwie nietramwaj.  To ostatni działający na świecie system ręcznie sterowanej kolejki linowej. Nie są to tramwaje muzealne, jakie można spotkać na ulicach miasta. Jak widać, nie mają połączenia z kablami, nie ma tam żadnych kabli na górze. W latach 1873-90 powstały 23 linie tych pojazdów i do dzisiaj funkcjonują trzy.  Oczywiście, że trzeba się nimi przejechać! Ale teraz już po fakcie wiem, że najlepiej jest wisieć na zewnątrz.

Cable car

Komunikacja  miejska San Francisco, inaczej MUNI, obsługuje system linii autobusowych (w tym trolejbusów), system kolei miejskiej Muni Metro, trzy historyczne linie kolejki linowej i dwie historyczne linie tramwajowe. Budżet operacyjny w 2018 r. wynosił 1,2 mld dolarów. 115 mln pasażerów przewiezionych w 2022 r.

Tramwaj historyczny na Embarcadero

Obie historyczne linie tramwajowe biegną po Embarcadero. MUNI korzysta nie tylko z własnej wycofanej,  zabytkowej floty, ale również posiłkuje się pojazdami z innych miast. Linie rozwożą zarówno ludzi pracujących, jak i zwykłych turystów.

Tramwaj historyczny na Embarcadero, widoczne logo MUNI

Natomiast kolejka  linowa CABLE CAR to ikona San Francisco. To nie tramwaj! Ruchomy pomnik historyczny z pierwszeństwem przejazdu. Wagoniki korzystają z silników elektrycznych. Były przymiarki po 1906 roku, by podłączyć je do napowietrznych kabli, ale opór mieszkańców był zbyt duży, by to wprowadzić. Argumentowano oszpeceniem miasta kablami. Trzeba było więc udać się na przystanek początkowy na Powell St., by przejechać się tym cudem.

Cable car na Powell St.

Można wsiąść na którymś z przystanków, ale chcieliśmy przejechać całą trasę. Gdybyś jednak, Czytelniku, nie chciał stać w obłędnie długiej kolejce na początku trasy (choć szybko się poruszającej), to można wsiąść przystanek dalej. Obsługa zostawia kilka wolnych miejsc na takie okoliczności. Przy wsiadaniu trzeba mieć odliczone pieniądze. Na pierwszym przystanku – rzekłabym PĘTLI – nie ma pętli. Jest obrotnica. Obsługa pcha ręcznie wagon, który się obraca i ustawia na właściwe tory. Wszyscy to filmują.

Obrotnica na Powell St.

Z tego przejazdu nie mam zdjęć, jedynie filmiki, które gdzieś podziałam. Sprawę jednak utrudniają wszyscy, którzy stoją i zasłaniają. Więc jakby co, stań lepiej przy rurze.

Obsługujący Hindus

San Francisco to również Chinatown, gdzie zjedliśmy obiad. Zapamiętałam je jako pstrokaciznę i stragany z warzywo-owocami,  niektóre w ogóle nie potrafię nazwać.

This slideshow requires JavaScript.

 

Pisząc ten artykuł trochę byłam zrozpaczona, bo wydawało mi się, że nie mam zdjęcia ulicy California. Cztery ulice są w San Francisco najbardziej fotogeniczne: Lombard St, Hyde St., Powell St. i właśnie California St. O jej uroku stanowi duże nachylenie i zamknięcie widoku w postaci mostu Oakland. Te wszystkie sławne zdjęcia robione z góry i most na końcu, to właśnie California. To ukochana przez fotografów perspektywa. Na szczęście przecinaliśmy ją i chociaż tego pięknego nachylenia nie mam, to most przypadkowo złapałam. Jest na samiutkim końcu. Most, jak i Golden Gate, wart jest osobnej relacji.

California St.

Przy California St. stoi stara neogotycka, katolicka  katedra pw. Świętej Marii. Przetrwała trzęsienie ziemi w 1906 r., ale nie oparła się pożarom, które później szalały. Stopiły się dzwony, zniszczeniu uległ marmurowy ołtarz, mury ocalały. „Synu, patrz na zegar i uciekaj przed złem” – mówi napis pod zegarem.

Katedra NMP przy California St.

Na koniec tej mojej opowieści zostawiłam ulicę Lombard  – najbardziej krętą ulicę świata. Jej kąt nachylenia wynosił 27% i samochody ciężko po takim terenie się poruszały. Zakręty powstały, by spowolnić ruch i uczynić go bezpieczniejszym. Autorem projektu był Carl Henry. Ulicę (a właściwie odcinek, bo ulica jest dłuższa) oddano do użytku w roku 1923. Liczy sobie 400 m, jest wyłożona cegłą  i ma osiem ostrych zakrętów przez jedną przecznicę.

Lombard St. jest zapchana. Zakorkowana u góry, na dole i wzdłuż. Jest jednokierunkowa i u góry ustawia się kolejka chętnych do zjechania, a na dole stoi tłum ludzi to fotografujących, bo widok jest wspaniały – między kępkami krzaków i kwiatów wystają dachy przesuwających się samochodów. Mogą jechać z prędkością 8 km/h. Szybciej i tak się nie da. W ciągu godziny przejeżdża nią 250 samochodów, a rzeka turystów płynie   w obie strony  nieprzerwanie.

Wzdłuż tej serpentyny usytuowanych jest dwanaście bloków mieszkalnych i naprawdę współczuję mieszkańcom takich codziennych atrakcji. Od wschodu do zachodu Słońca ktoś sterczy pod twoim domem i celuje aparatem w twoje okna. Nie możesz wjechać do swojego garażu. Ale cóż… Lombard St. trzeba zobaczyć.

Były przymiarki, by całkowicie zakazać ruchu kołowego na tym odcinku, ale stanęło na zakazie parkowania w sąsiedztwie  slalomu w okresie letnim. Wprowadzono również ograniczenia między 21 czerwca a 13 lipca. W godzinach 12-18 w soboty i niedziele nie przejedziesz tam. Nie wiem, czemu tak.

Na szczycie krętego odcinka Lombard St. Ulica biegnie również prosto na dole w kierunku zatoki.

W San Francisco spędziliśmy pełne dwa sierpniowe dni. Potem trasa na zaćmienie poprowadziła nas w kierunku Oregonu autostradą Pacific Coast Highway, kalifornijską State Route 1, a po drodze sekwoje i Fort Bragg ze szklaną plażą.

Anna Pisarska

Moje artykuły o Stanach Zjednoczonych z wyjazdu w 2017 r.:

  1. Dolina Ognia
  2. Red Rock Canyon
  3. Jezioro Kraterowe
  4. Hotel Chelsea
  5. World Trade Center
  6. 140 Broadway
  7. Las Vegas
  8. Hotel Astoria
  9. Strefa 51
  10. Park Yellowstone
  11. Idaho
  12. zaćmienie
  13. Monument Valley
  14. Dead Horse Point
  15. Alcatraz
  16. Park Zion
  17. Bonnie i Clyde
  18. US Open
  19. Grand Canyon

pozostałe o Ameryce:

Dodaj opinię lub komentarz.