Co znaczy być niezłomnym? Nieoceniony profesor Piotr Szubarczyk w tym momencie odnosi się do definicji klasycznej, tak wyrażonej przez filozofa i tragika rzymskiego, Senekę Młodszego: „Poznałem charakter tego człowieka. Można go złamać, ale nie zgiąć” (frangas, non flectes). Z kolei współczesna polszczyzna nazywa niezłomnym człowieka, którego nie można zwyciężyć ani zmienić. Niezmienność była próbą najwyższą w Polsce czasów terroru stalinowskiego. Pozostać tym, kim było się wcześniej nie ulegając rozpaczy.. złudzeniom, zmęczeniu, przekonaniu, że nic ode mnie nie zależy, bo inni, wielcy tego świata, postanowili że Polska będzie pod sowiecką kuratelą, a Kościół niech najlepiej pozostanie w kruchcie.
A oto myśl przewodnia każdego aspektu życia księży prawdziwie niezłomnych, tych, którzy byli przecież w sposób szczególny szykanowani podczas każdej okupacji: „Jestem żołnierzem Kościoła katolickiego, muszę zawsze i wszędzie zachować równowagę wewnętrzną. Pesymizmowi poddawać mi się nie wolno. Muszę przetrwać ze spokojem wszystko, co mnie spotka”. Myśl sformułowana jednak tak jasno – przez jednego z nich. On to trwał w swym postanowieniu również po wypuszczeniu go z więzienia, które nie było końcem prześladowań.
Ksiądz podpułkownik Józef Zator-Przytocki, urodzony 21 stycznia 1912 roku, w Wicyniu (powiat złoczowski województwa tarnopolskiego), w rodzinie Katarzyny (z domu Zagrobelnej) i Józefa. W czasie wojny ten kapłan-żołnierz, który swoje przedwojenne życie spędził na Kresach, przyjął pseudonim „Czeremosz”.
Czeremosz to rzeka wypływająca z Karpat Wschodnich, przecinająca Pokucie (Huculszczyznę) i wpadająca do Prutu. Dziś na terytorium Ukrainy – w okresie II Rzeczypospolitej stanowiła południowo-wschodni fragment polskiej granicy.
Czeremosz właśnie przekraczały polskie władze we wrześniu 1939 roku, udając się do Rumunii; to do wód tej rzeki wyrzucali z mostów granicznych swoje karabiny polscy żołnierze, aby nie dostały się w ręce wroga.
Uczył się w Szkole Powszechnej w Wicyniu, potem w Gimnazjum im. Króla Jana Sobieskiego w Złoczowie. W maju 1930 r. zdał maturę i został studentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie z którego wkrótce zrezygnował aby wstąpić do Wyższego Seminarium Duchownego we Lwowie. 29 czerwca 1935 r. w katedrze lwowskiej przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. abp. Bolesława Twardowskiego.
Był wikarym oraz katechetą w szkole w Daletynie. Po dwóch latach, w roku 1937, został przeniesiony do kolegiaty w Stanisławowie. Jednocześnie widział, jak kształtowała się sytuacja międzynarodowa, widział, że starcie wojenne angażujące Polskę jest nieuniknione, a więc polskim żołnierzom konieczni będą kapelani. Już, teraz. Decyzję podjął w samą porę.
Odebrał przysięgę oddziałów 48. Pułku Piechoty wyruszających na front. Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski pomagał w organizacji przerzucania oficerów polskich na Węgry i do Rumunii. Jednocześnie ponownie podjął obowiązki duszpasterskie w kolegiacie stanisławowskiej. Zagrożony aresztowaniem przez NKWD znalazł schronienie w seminarium duchownym we Lwowie. Następnie, już w 1940 roku, udał się przez zieloną granicę do niemieckiej strefy okupacyjnej (Galicja Zachodnia). Zatrzymany przez niemiecki patrol podczas przekraczania Sanu, dzięki pomocy niemieckiego oficera-katolika, został zwolniony z aresztu i dotarł do Krakowa.
Zamieszkał przy ulicy Krowoderskiej, w pobliżu klasztoru Sióstr Wizytek. Wkrótce nawiązał kontakt z organizującym się wojskiem Podziemnego Państwa Polskiego – skutkiem czego został kapelanem ZWZ, prekursora AK. Posługując jako duszpasterz prowadził spotkania formacyjne dla oficerów i żołnierzy. Dawał im odczuć własną miłość ojczyzny, ale jednocześnie odpowiadał na trudne pytania dotyczące śmierci. Zgodnie ze swym wcześniejszym postanowieniem – potwierdzonym całym życiem – nauczał słowem i przykładem, iż w każdych warunkach żołnierz powinien zachować równowagę ducha. Jego podopieczni po latach wspominali krytyczne sytuacje, w których nie stracili wiary lub ją odzyskali – za przyczyną właśnie księdza Zator-Przytockiego.
W międzyczasie nauczał w tajnych klasach gimnazjalnych i licealnych. Poza tym udzielał się ratując ludzi zagrożonych aresztowaniem między innymi wystawiając fałszywe dokumenty, w tym metryki chrztu. Współpracował w tym zakresie z ks. Ferdynandem Machayem, działaczem Związku Obrony Kresów Zachodnich. W tym czasie, przy udziale księdza Bolesława Grudzieńskiego, kanonika kapituły lwowskiej, związał się z ruchem narodowym. W kościele św. Anny „Czeremosz” brał udział w rozmowach kierownictwa podziemia niepodległościowego. W roku 1942 metropolita krakowski książę arcybiskup Adam Sapieha, właściwie oceniając wartość tego Kapłana, mianował go dziekanem okręgu krakowskiego ZWZ-AK. Wtedy też przyjął swój pseudonim – „Czeremosz”. Od tego czasu księdzu kapelanowi podlegało osiem inspektoratów AK należących do tzw. Obszaru 4 AK: Kraków, Nowy Sącz, Tarnów, Jasielsk, Przemyśl, Rzeszów, Miechów i Kolbuszowa. W ramach swoich funkcji, odbywał „Czeremosz” w Warszawie spotkania z szefem Służby Duszpasterstwa Sił Zbrojnych w Kraju, księdzem Tadeuszem Jachimowskim, pseudonim „Budwicz”. Wizytował oddziały AK ale i BCh; żołnierze darzyli swego kapelana wielkim szacunkiem i poważaniem. W dniu Święta Niepodległości roku 1944 został mianowany podpułkownikiem Wojska Polskiego. Za swoje zasługi został wtedy odznaczony Orderem Virtuti Militari.
Na Pomorzu
Zator-Przytocki kontynuował wykłady w szkołach jak i pomoc żołnierzom, w tym aresztowanym po wkroczeniu Sowietów do Krakowa w styczniu 1945 r. W lipcu 1945 roku, gdy okazało się ze ”Czeremosz” jest poszukiwany w obwodzie krakowskim przez NKWD, książę Adam kardynał Sapieha wysłał go do Gdańska. Czy wyłącznie dlatego, żeby księdza chronić czy też po to, aby Polaków nowo zasiedlających Gdańsk umacniać w wierze – przypuszczalnie już się nie dowiemy. Po drodze trafił ksiądz Przytocki do Katowic, gdzie został aresztowany przez NKWD i przekazany komendzie miasta. Udało mu się uciec i – wedle różnych źródeł przez Poznań lub Warszawę – dotarł do Gdańska.
W marcu 1945 roku na terenie Gdańska pozostało 22 niemieckich księży. Polscy kapłani zaczęli napływać w kwietniu – pierwsi byli ojcowie cystersi. Początkowo ksiądz pułkownik znalazł lokum u sióstr zakonnych w Gdyni-Orłowie. Po przydział zgłosił się do biskupa Karla Marii Splett’a, który był ordynariuszem tego terenu od czasów przedwojennych. Z miejsca dostał tzw. dekret na parafię, w lipcu 1945 roku stał się więc administratorem i proboszczem parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Gdańsku-Wrzeszczu. Nie chciał być eksponowany. Jednak na jego protest kardynał prosto stwierdził: ma ksiądz tutaj swoich ludzi. Oni tu właśnie przychodzą. Księdza powinnością jest się nimi zająć.
Kościół trzeba było ratować również jako budynek – zdewastowany, bez dachu. I bez pieniędzy.
W krótkim czasie jak na te warunki, do roku 1948, ksiądz Przytocki doprowadził budynek do stanu używalności. Pracował również jako katecheta m.in w Technikum Budowy Okrętów „Conradinum”. W maju 1948 roku obronił doktorat na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ponadto, wiedząc że jego nowi parafianie to w dużej części osoby z okolic Wilna i Lidy, zaczął organizować utworzenie ołtarza bocznego z podobizną Matki Bożej Ostrobramskiej. Jak to bywa w sprawach kierowanych przez Opatrzność, okazało się ze jeden z jego parafian był w posiadaniu sukienki, jeszcze z Wilna, przeznaczonej na inny obraz. Inny parafianin, pan W. Kowalski, podjął się namalowania obrazu, który został poświęcony 30 kwietnia 1947 roku. Ołtarz powstał więc i jest otaczany stałą czcią po dziś dzień. W tym samym roku w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku sporządzano już notatki na temat księdza i jego działalności.
W tych warunkach garnęli się do niego również byli żołnierze, młodzi jeszcze chłopcy. Wtedy też swoim wyczuciem i doświadczeniem działał cuda – dosłownie. Powodował ze młodzi ludzie, którym wojna zwichnęła i życie i wiarę w Boga – wracając do wiary nie szukali już ucieczki z tego świata. Jego kazania przyciągały tłumy ludzi – w czasie gdy wokół panoszył się czerwony terror, a samo uczestnictwo w nabożeństwach groziło konsekwencjami. Ksiądz Przytocki był odważny i konsekwentny i taki też przykład dawał. Żyją jeszcze ówcześni chłopcy którym dał drugie życie – w tym komandor w stanie spoczynku Roman Rakowski (okręg lwowski AK), kapitan w stanie spoczynku Jerzy Grzywacz…
Rok po objęciu parafii, w lipcu 1946 roku, odprawił ksiądz Józef Mszę Świętą z udziałem Stanisława Mikołajczyka, który w tamtym czasie odwiedził Gdańsk razem z czołowymi politykami Polskiego Stronnictwa Ludowego. Rzecz znamienna – poświęcił również nowy sztandar PSL.
Kazanie wygłosił o Polsce. O wolności. O tym ze z wiarą, z Bogiem – można przetrwać wszystko. Na co dzień mówił swoim podopiecznym o tym, że obecna władza nie jest legalna. Przed wojną była. I jeszcze wróci. Po prostu, że nawet w warunkach terroru można a nawet należy kultywować wewnętrzną wolność – wybierając dobro myślą, słowem i czynem. Jednoznaczność jego poglądów, nadzieja,którą dawał całym rzeszom ludzi garnących się do niego z terenu nie tylko okolicznego Wrzeszcza, ale całego Trójmiasta, jego etyka, patriotyzm czynu, energia, prawda, którą głosił – to wszystko było nie do przyjęcia dla władz bo wystawiało na pośmiewisko wydmuszkę tamtejszych z trudem kleconych przez aparat bezpieczeństwa „realiów”.
Znowu, cytując słowa świętego ojca Kolbego, które w sposób bezpośredni doprowadziły do jego śmierci:
Żadnej prawdy nie może NIKT zmieniać, ale może tylko szukać jej, znaleźć ją i uznać, by do niej życie dostosować; pójść drogą prawdy we wszystkich sprawach, a zwłaszcza dotyczących ostatecznego celu życia.
Wieczorem 4 września 1948 roku na plebanii kościoła NSPJ zadzwonił dzwonek. Gwałtownie, natrętnie. Na terenie Stoczni Gdańskiej jest pobity człowiek, który koniecznie pragnie pojednać się z Bogiem, ale tylko w obecności księdza Przytockiego. Dawny „Czeremosz” odmówił posługi, informując że parafią odpowiedzialną za teren stoczniowy jest kościół ojców dominikanów pod wezwaniem św Mikołaja. Dwóch osobników niechętnie odeszło od furty. Następnego dnia rano ksiądz sprawdził, czy sytuacja została zgłoszona do wskazanej parafii.. otóż, nie. A więc zmysł konspiracyjny go nie zawiódł. Jednak wiedząc, że jego życie jest zagrożone, jak tylu wspaniałych kapłanów w przeszłości, posterunku nie opuścił. Wieczorem 5 września oprawcy już nie szukali wymówki – aresztowali go. Ówcześni panowie życia i śmierci śmiali się: „nawet twój Bóg już ci nie pomoże”.
Artykuł jest na 2 podstronach przejście na kolejną podstronę poniżej.