4 dni na Bornholmie, po taniości…
Jeżeli macie zamiar wyjechać z dala od ludzi, hałasu, chcecie zaszyć się na łonie natury, najlepiej nad morzem, koniecznie wybierzcie wyspę Bornholm. Chociaż znajduje się bliżej Szwecji, należy do Danii i nie odbiega w niczym od reszty Skandynawii.
Bornholm nie jest zbyt wielką wyspą. Samochodem da się go przejechać w jeden dzień. Najlepiej wybrać się jednak rowerem. Dania słynie z jednych z najlepszych dróg rowerowych. Część tras dostępnych jest nawet wyłącznie dla dwukołowców. Wytyczone bowiem częściowo zostały w miejscu zlikwidowanej linii kolejowej.
Tak więc wyspę warto odwiedzić całymi rodzinami. Przy dłuższym pobycie nawet najmłodsi dadzą objechać cały Bornholm. Z Polski dostaniecie się promem z Kołobrzegu. Podróż ta trwa ponad cztery godziny. Tyle czasu spędzacie na rozbujanej łodzi, tak więc jeżeli macie chorobę morską lepiej się zabezpieczyć. Żegluga urozmaica nam czas filmami familijnymi, nie brakuje bufetu (chociaż dosyć skromnego), nie ma problemu z toaletą.
Przypływacie do Nexo. Dla mnie jednego z najsłabszych miast na całej wyspie. I tak swoim urokiem przyciągną was typowe kolorowe domki. Musicie zastanowić się czy rzeczywiście chcecie jechać ze swoim rowerem, czy też wypożyczy w miejscowym punkcie. Przewóz roweru statkiem będzie kosztować was 75 zł w dwie strony. W Nexo za wypożyczenie roweru na 4 dni zapłacicie 100 zł (200 koron). Do tego możecie dobrać przyczepkę, w podobnej cenie (jej koszty dzielicie oczywiście na kilka osób).

Ja wybrałem właśnie opcję czterodniowego pobytu na wyspie, z wypożyczonym rowerem.
Pora ruszać. Już od was zależy, w którą stronę się najpierw udacie.
Wybrałem drogę wzdłuż południowego brzegu, prowadzącą do stolicy wyspy – miasta Rønne. Dobra wiadomość to taka, że teren jest całkowicie płaski. A więc nie umęczycie się za bardzo i bez przygotowań do wyjazdu przejedziecie pewnie spokojnie ze 40 kilometrów (dystans z jednego punktu do drugiego wynosi koło 30 km). Po drodze nie będzie aż tyle zwiedzania. Zahaczycie na pewno o miasteczko Aakirkeby, które do XVIII wieku było najważniejszą osadą na wyspie, z siedzibą władz sądowniczych i kościelnych. Głównym punktem jest kościół. Jest on najstarszą i największą świątynią na Bornholmie, zbudowaną ok. roku 1150 z lokalnego kamienia w stylu romańskim. Wewnątrz znajduje się chrzcielnica z XII wieku, wyrzeźbiona w piaskowcu. Wygrawerowano na niej napis pismem runicznym. Zwróćcie uwagę także na ambonę, bo to najpiękniejsza jaką przyjdzie wam oglądać na całej wyspie.
Nie będzie problemem ze znalezieniem także sklepu. Na całej wyspie głównie można żywić się w Sparze czy Netto. Porada Janusza numer 1: pamiętajcie, że butelki są dodatkowo płatne. Stąd lepiej wybierać napoje w kartonach. Najtańsze kosztują 5 zł (10 koron). Co do cen pozostałych produktów – wiadomo, to Skandynawia.

Wracając na trasę dotrzecie w końcu do rotundy w Nylars. Na całej wyspie są takie cztery. Malowniczy kościołek powinien być otwarty, a wstęp oczywiście darmowy. Atrakcją jest możliwość wejścia na poddasze – jak głosi ostrzeżenie, na własną odpowiedzialność. Trudu żadnego nie było, a stare mury i deski były miłym urozmaiceniem.

Właściwie kolejnym punktem na naszej trasie będzie już Rønne. Pod Netto w centrum miasta złapiecie darmowe wifi. Duńczycy niestety sępią internetu. Ale to właśnie dobra okazja by odciąć się od świata i mieć spokojny urlop. Do zobaczenia jest tu kościół, chociaż pod względem wyposażenia nie dorównuje poprzednim świątyniom. Poniżej znajduje się latarnia czy tablica upamiętniająca rybaków, którzy zginęli w okresie II wojny światowej. Ale Rønne to także port. Stamtąd odpływają statki chociażby do Szwecji, a gdybyście byli autostopowiczami, to przed bramkami nie byłoby problemu ze złapaniem samochodu, który zabrałby was promem na stały ląd. Sam widziałem. W okolicy znajdują się jeszcze szczególnej urody domki. Jest również sklep Tiger, który podbija ostatnio polskie miasta. I jest tam naprawdę wszystko. Od dekoracji domu, po drobną odzież. Nawet ogromne puszki ciastek, za 15 złotych (30 koron). O takiej cenie w Kopenhadze możecie jedynie pomarzyć. I tu tak bardzo płakałem, że nie mam miejsca w plecaku i na rowerze, by się obkupić…

Znalazłem jeszcze półkę w sklepie, zatytułowaną „produkty Bornholmskie”. Doszedłem do wniosku, że nie mają oni żadnych swoich specjałów. Co najwyżej różne rodzaje powideł, chociażby z żółtych śliwek, co jest u nas rzadkością. Ale jeżeli lubicie produkty własnej roboty, to jadąc rowerem nie przegapcie przydrożnych budek, w których mieszkańcy i mieszkanki wystawiają swoje produkty. Ustawiona jest tam kasetka, do której wrzucacie pieniążki za zakupiony produkt. Bardzo często widziałem owoce, kartofle, dżemy, a nawet niepotrzebne komuś rupiecie (i ozdoby z kamieni produkcji własnej).
Na Bornholmie najlepiej znaleźć tanie pola namiotowe. Nasze pierwsze miejsce noclegowe oddalone jest od Rønne o 5 kilometrów. Trzeba jechać drogą na lotnisko i je minąć – chociaż warto się na nim na chwilę zatrzymać, by pobrać (oczywiście darmowe) mapki Bornholmu. Faktycznie trzeba było zagłębić się trochę w las, by do pola dotrzeć. Na miejscu można spotkać samych Polaków i Polki. Właściciele pobierają od nas 25 koron od osoby (czyli 12 i pół złotego). Za dodatkową opłatą korzystacie także z prysznica.
Jeżeli macie jeszcze siłę warto przejechać jeszcze 2 km do miejscowości Arnager. Czeka na nas piękne, przezroczyste morze, kawałek plaży, klimatyczny pomost, duńska flaga powiewająca na pagórku oraz zachód słońca (jeżeli traficie tam o tej samej godzinie co ja).

Oczywiście najlepsze jest to, że możecie zostawić wszędzie rower, bez przypięcia (ba, nawet z bagażem) i po kilku godzinach będzie on nadal stał w tym samym miejscu.
Drugiego dnia musimy przejechać ponownie przez Rønne, tak więc wizytę możecie rozłożyć sobie na dwa dni. Dzisiaj do pokonania mamy całe zachodnie wybrzeże. I ta trasa będzie dla nas niespodzianką. Po pierwsze sporo będziemy jechać lasem, nie jak uprzednio przez łąki i pola. O ile dojazd do Hasle będzie ponownie łatwy (w Hasle znajdziecie wędzarnie, kawałek plaży, kościół na górce) to na dalszej drodze czeka nas wspinaczka z rowerem. Wszystko przez pagórek Jons Kapel. Według legendy nazwa ta wzięła się od mnicha wysłanego na Bornholm, aby nieść chrześcijaństwo. Miał on wspinać się na klif, skąd lepiej było słychać jego opowieści o Biblii. Jak już pokonacie ten podjazd (o wysokości 70 metrów i nachyleniu 20 promili, jak wyczytałem), będziecie musieli schodzić po schodkach. Oczywiście tylko jeżeli chcecie zobaczyć skały Jonsa. Sam nie wiem czy warto było. W każdym bądź razie oko nacieszyło się okolicą – żółtym polem, zielonym lasem w głębi, błękitnym morzem w dali i jasnym niebem.

Ach… Przecież zapomniałem zachwalać, że po drodze znajdziemy bezpłatne toalety. Tak jest i w tym miejscu. Nie jest łatwo. Dalej znowu pod górę i znowu przez las. Po drodze pozbierajcie z krzaczków jagody. Mijam miejscowość Vang. Zrezygnowałem po tym jak zobaczyłem jak bardzo położona jest w dole (domyślacie się ile trzeba znowu rower pchać do góry?).
W końcu jedziemy w rejony starego zamku! Hammershus jest największym w Skandynawii kompleksem ruin średniowiecznej wartowni. Był twierdzą niemal nie do zdobycia. Budowę rozpoczęto w XIII w z polecenia władz kościelnych. Warto porobić sobie zdjęcia wśród wszystkich murów. Stamtąd macie dwie drogi (2 i 4 kilometrową) do „aglomeracji” Allinge-Sandvig. Ja wybrałem jednak dłuższą, ponieważ zaraz przy niej znajdowało się moje kolejne miejsce noclegu. Rozstawiłem namiot pod czereśnią. Co najlepsze, spałem za darmo, gdyż nie pojawił się właściciel. Gdybyście mieli problemy z jego znalezieniem – biwak mieści się na tyłach muzeum przy drodze Moseløkkeve.

Po krótkim odpoczynku postanowiłem wyruszyć jeszcze na wieczorne zwiedzanie miasta i porządną, ciepłą kolację. Miasteczko mnie zachwyciło i chyba jest moim ulubionym na całej wyspie. Ponownie kolorowe domy, kościółek, willa masońska (na co by wskazywał cyrkiel na szczycie), niedaleko przykład współczesnej architektury – Meeting Dome.
Tak zajechałem do Sandvig. Mamy tu już zupełnie inny morski brzeg, szkierowy, w postaci płaskich skał. Trafiłem na drogę prowadzącą do latarni morskiej. Pojazdy muszą pozostać przed bramą wjazdową. Warto obejść cały pagórek dookoła, gdzie znajduje się jeszcze druga bliza, do której nie dotarłem ponieważ zaczęło się ściemniać. Rankiem postanowiłem ponownie odwiedzić Allinge. Potem wróciłem na drogę, którą jechałem w kierunku Svaneke.

Po drodze pagórki i pola i trochę lasu, także mix tego co widzieliśmy do tej pory. W Tejn zahaczyłem na chwilę o stocznię. Po drodze kamienista plaża, ale nie mogłem sobie odmówić wejścia do wody. Mijamy muzeum sztuki, dojeżdżamy do Gudhjem. Miasteczko wita nas wiatrakiem. I to druga moja ulubiona miejscowość na wyspie. Obowiązkowym punktem jest lodziarnia, gdzie można kupić sobie ogromnego loda świderka z wybranym przez siebie dodatkiem (czy to maczany w czekoladzie, kakao, orzechach itd.) czy w kulkach. Nie przeliczajcie ceny na polskie złote. Chociaż raz nie patrzmy na pieniądze… Z górki schodzi się w stronę portu. Cudownie położona miejscowość. Odpocząć możecie na skałach. Odwiedźcie też kościół (chociaż już do końca wycieczki nadal najładniejsze pozostaną dla mnie dwa pierwsze). Upał spowodował, że odpuściłem drogę do Svaneke (tam też byłby problem ze znalezieniem taniego pola). Skręciłem więc w bok, po kilku kilometrach znalazłem gospodarstwo, w który tuż przy lesie, można było rozbić namiot. Obok znajdował się wyciąg narciarski. W okolicy jest jeszcze kolejna rotunda. Będąc po siedemnastej była już niestety zamknięta. Kończę dzień dosyć wcześnie, trzeba zebrać siły na kolejny.

I znowu słońce praży. I znowu droga usiana pagórkami. Mijam kilka mniejszych miejscowości, zatrzymuję się jedynie przy kościołach, po kilku kilometrach pod wiatrakiem. Jest i Svaneke. Wita nas kolejnym wiatrakiem i wieżą. Ciekawski Ryszard musiał pod nią zajechać, mimo zakazu nawet wejść po krętych schodkach. Niestety, klapa na górze była zamknięta. Miasteczko wynagrodziło mi moje rozczarowanie. Wędzarnia, przy której można pozować z armatami, latarnia morska i ponownie ciekawy skalisty brzeg… Był idealny do opalania na płaskich skałach, które skutecznie osłaniają także od fal i dają miejsce do swobodnej kąpieli (nawet w ukryciu, jeżeli schowacie się za kamieniami). Dalej pozostaje mi już tylko wracać do Nexo.

Po drodze wjeżdżam do Arsdale, które oglądam nie schodząc z roweru, gdyż jedyną atrakcją jest kolejny wiatrak, w którym można kupić pamiątki. Jeżeli tego nie zdążyliście zrobić, to koniecznie nadróbcie zaległości, bowiem w Nexo żadnych gadżetów nie znajdziecie. Nexo zostawiłem do zwiedzania na sam koniec. Po raz kolejny największą uwagę przykuwa kościół…

Ryszard Kopittke

Konkretne adresy tanich pól namiotowych
Niedaleko Allinge, Møselokkevej 5
Za Rønne, Skraedderbakkevejen 2
Przy Gudhjem, Gudhjemvej 35
Kilka innych miejsc znajdziecie na googlach, wyszukując frazę Primitive Camping Bornholm

One thought on “Bornholm w 4 dni

Dodaj opinię lub komentarz.