To ujęcie pięknej urody to odcinek Grunwaldzkiej między De Gaulle’a a Jesionową. Obecnie stoi tu prosty blok rodem z PRLu. Wtedy Hauptstrasse, od 1933 Adolf-Hitler-Strasse. Wylot po lewej to Ulmenweg, czyli De Gaulle’a. Wylot Eschenweg, Jesionowej, jest troszkę dalej. Naniosłam na tej pocztówce współczesną numerację (zresztą zgodną z tą wprowadzoną w 1933).
Budynek narożny to nr 126, potem 128, 130, 132, 134 i Jesionowa. Pod 132 mieszał Władysław Pniewski – polski nauczyciel i publicysta, obecny patron II LO. Pniewski zginął w KL Stuthoff. Poniższa pocztówka ukazuje tę kamienicę z poziomu chodnika.
Jest również dostępny wygląd tej restauracji, w której zapewne Pniewski się stołował.
A tak mniej więcej widział Grunwaldzką Pniewski wychodząc z domu (z lewej widać wylot Jesionowej, z prawej w głębi obecna wysepka):
Numery 126 i 128 czyli dwa pierwsze licząc od De Gaulle’a należały do Polskich Kolei Państwowych. Nr 128 ciągnął się w głąb podwórka – tam stały kolejne numery od A do E.
Ten zespół budynków nazywany był Ritterhof (Rycerski Dwór), a ścieżka, która je łączyła – Privetweg (na zielono). Wejście na Privetweg prowadziło z Adolf-Hitler-Strasse poprzez kutą bramę (i jest ona widoczna na pocztówce po prawej stronie 128). Mieszkała tu Gabriela Danielewicz, która w książce „Magia minionego Gdańska-Wrzeszcza” opisała cały kompleks. Co zatem mówi pani Danielewicz o Ritterhof?
Był tam skwer z drzewami i krzewami, i trzepak, był trawnik. Budynki przedzielone były drzewami, stały wzdłuż Privetweg, co widać na planie. Po prawej stronie Privetweg, patrząc od Grunwaldzkiej, biegł wysoki, drewniany parkan oddzielający od sąsiedniej posesji. Rosły wzdłuż niego drzewa. Za parkanem stała wielka willa niemiecka (być może Danielewicz miała na myśli nr 130, który miał „posturę” willi). Mieszkania na piętrach były lepsze, w suterenie tzw. izbokuchnie. Za numerem 128 D było wąskie przejście na małe, tylne podwórko do numeru E, który był internatem dla chłopców ze szkół powszechnych i zawodowych podlegających pod Macierz Szkolną.
Teren był Dyrekcji Kolei, ale mieszkali tu i Polacy, i Niemcy. Podwórko było wymieszane narodowościowo. Dzieci bawiły się razem. Nawet więcej było rodzin niemieckich. Nie było z nimi wyraźnych konfliktów. Na ogół były na dystans, ale pozwalały na kontakty dzieci, które odwiedzały się także w domach. Oczywiście, konflikty zdarzały się – najczęściej w czasie przemarszów hitlerowskich ugrupowań, gdy wszystkie dzieci wybiegały na ulicę na dźwięk werbli i piszczałek nieodłącznie towarzyszących przemarszom. Każdy na ulicy musiał salutować w charakterystycznym geście, robiły to także dzieci naśladując dorosłych. Ale polskie dzieci ostentacyjnie krzyżowały ręce na piersiach, za co były szarpane, wyzywane, a i zdarzały się pobicia.
Pod A, czyli najbliżej Grunwaldzkiej, na pierwszym piętrze mieszkał Alfred Wagner, dyrektor Macierzy Szkolnej w Wolnym Mieście, członek Polskiej Rady Kultury – instytucji koordynującej działalność polskich organizacji kulturalnych aktywujących się w WMG, ale także dokształcającej Polaków w zakresie języka i literatury oraz utrzymującej polskie świetlice i biblioteki. Jego mieszkanie było otwarte dla Polaków. Spotykało tu się wiele rodzin – przy okazji świąt i imienin. Spożywano wspólną, wczesną kolację, po której dzieci były odprowadzane do swoich mieszkań, a rodzice wracali, by dalej omawiać ważne sprawy.
Alfred Wagner miał nienaganną prezencję, był bardzo przystojny i towarzyski. Jego żona, Jadwiga, nie włączała się w akcje męża, niezbyt dobrze się czuła w środowisku gdańskim i miała pretensje, że zabierają one jej męża. Mieli dwoje dzieci – Joannę i Jerzego. Jednak nie potrafili przystosować syna do życia. Tak, jak matka, traktował on z wyższością innych ludzi (jego „kozłem ofiarnym” był Bronek – syn gospodyni z internatu), był rozkapryszony i nie potrafił utrzymać ani porządku, ani dyscypliny, co utrudniało mu egzystencję w akademiku w czasach już powojennych. Był wtedy obiektem kpin i żartów, spotykały go liczne kary od przełożonych za nieprzestrzeganie regulaminu. W rezultacie, w chwili załamania nerwowego, wystrzelał w siebie cały magazynek broni.
Cały Ritterhof utrzymany był w czystości, dozorcą był Jan Samulski, który mieszkał w 128 D. Człowiek o nieposzlakowanej uczciwości.
Ritterhof ulokował się po północnej stronie De Gaulle’a. W drugim narożniku, pod nr 124, rozgościła się komórka NSDAP. Jedna z jej formacji zajmowała również nr 130, tuż koło Pniewskiego. Można więc powiedzieć, że Niemcy mieli Polaków „na oku”.
Ritterhof być może przetrwał wojnę, ale na pewno nie przetrwał czasów socjalistycznych. Ze zdjęcia powojennego wynika, że numery 130-134 stały całe po pożodze wojennej. Dzisiaj ich nie ma.
Właściwie źle napisałam – na pewno przetrwał jeden budynek – 128 C i D. A skoro przetrwał, musiałam go zobaczyć.
Z całego układu przetrwał ten jeden dom, przetrwała Privetweg, choć bez początku na ulicy Grunwaldzkiej. I, co ciekawe, zachowało się ścięte miejsce, na którym stał budynek E, czyli internat dla chłopców. Internat stał pod kątem i pod takim samym kątem stoi nowy budynek mieszkalny. Gabriela Danielewicz mieszkała na parterze w klatce C, bowiem pisze o logii w pokoju narożnym (obecnie zabudowana). Mieszkanie składało się z trzech pokoi, kuchni, łazienki i służbówki.
Spojrzenie z drugiej strony na nieistniejące całe założenie:
Jest jeszcze jeden świadek dzieciństwa Gabrieli Danielewicz: stara studzienka, która leży na Privetweg.
Księga adresowa z 1938 roku mówi jeszcze jedną interesującą rzecz: w budynku 128 C mieszkali Kazimierz Wiłkomirski i Witold Kledzik. Tak, właśnie TEN Wiłkomirski – w latach 1934-39 dyrektor Polskiego Konserwatorium w II WMG, prezes Polskiego Towarzystwa Muzycznego, kompozytor, dyrygent i organizator życia muzycznego Polaków w Wolnym Mieście, po wojnie pedagog i dyrektor artystyczny Państwowej Opery i Filharmonii w Gdańsku. Natomiast Witold Kledzik to urzędnik PKP, członek Towarzystwa Gimnazjalnego Sokół oraz wielu polskich organizacji, po wojnie znany przewodnik i działacz, który doprowadził do pogrzebu na Zaspie zamordowanych kolejarzy i celników z Szymankowa.
Kazimierz Wiłkomirski prawdopodobnie zajmował mieszkanie na piętrze, bowiem Gabriela Danielewicz wspomina, że mieszkało tam niezmiernie kulturalne, polskie małżeństwo. Witold Kledzik prawdopodobnie w suterenie. Mieszkały w niej dwie polskie rodziny, biedne, ale z zamiłowaniem do schludności i czystości.
Ile takich miejsc w Gdańsku jeszcze nie znamy? Na tej małej przestrzeni między De Gaulle’a a Jesionową mieszkało trzech członków Polskiej Rady Kultury (Pniewski, Wagner, Wiłkomirski). Miejsce jest nieznane i w żaden sposób uhonorowane. Obok dogorywają zaplecza Jesionowej i Partyzantów – dosłownie. Czy ten zapomniany fragment Ritterhof również ulegnie rozlewającej się tam deweloperce?
Zofia Nałkowska pisała w lekturze szkolnej „””Ludzie ludziom zgotowali ten Los”””Mania wyższości Narodu Niemieckiego pogrążyła ich na wieki,,,, Niemcy zostały zalane ludźmi z wschodu i zachodu:::Japończycy ,,,, Chińczycy jeżdżą na rowerach po Berlinie jak po swoim podwórku ,,,mnóstwo w Hamburgu murzynów to ludzie nie do pracy a tak się mnożą że nie będzie można tego w żaden sposób zatrzymać ,,,a każdy żąda zasiłku ,,komputera oraz mieszkania,,,, nawet Salamon z pustego nie naleje do pełna a Ameryce trzeba było zapłacić odszkodowanie za sfałszowanie Norm Spalania w VW. Niemiecka dokładność skończyła się w latach 1944 bo nawet Pan Premier mówił o podwójnych normach np. artykulów spożywczych inne dla Nemców oraz inne dla nas…Taka jest rzeczywista prawda….
Od 1945 roku mieszkałem na Rossbachweg 16(dzisiejsza Zamenhofa) i w 1947 moja mama prowadziła mnie do przedszkola. Przedszkole było na tyłach Ritterhof. Na załączonej mapie go nie widzę. Szliśmy Grunwaldzką do Jesionowej i od Jesionowej było (po lewej) wejście na tyły Ritterhof. Przedszkole było w willi. Chyba ten budynek stoi do dziś. To przedszkole było czynne długi czas. Skręcając w Jesionową widziałem jamy piwnic wzgłuż całej Ritterhof , aż do ówczesnej Wiązowej (dziś de Gaullea) a przed wojną Ulmenweg. Budynki były już rozebrane. Na fotografii powyżej ( brak roku wykonania tej fotografii), są one w dobrym stanie, jak widać za powyginanymi szynami, być może ze „stropu Kleina”i robotnicy wyglądają na swojskich. Tyle wspomnień. Pozdrawiam, Hubert Rebischke
Dziękuję za to wspomnienie.
Mój wujek Bogdan Kledzik , brat przyrodni taty Wojciecha, mówił, że pod nr 130 prawdopodobnie mieścił się urząd stanu cywilnego..On mieszkał tutaj z bratem Zbyszkiem i Wiesławem oraz moim dziadkiem Witoldem jeszcze przed II wojną nawet. 128 c/2.Witold podczas kampanii wrześniowej stracił żonę i po wojnie wrócił z moją babcią Wandą z domu Eustachiewicz-poznali się w AK. Mieszkali już pod 128 c/1 z dziećmi Tadeuszem, Bogumiłą i Wojciechem własnie.
W budynku 128c mieszkali w momencie wybuchu wojny moi dziadkowie: Franciszek Kantowski, pracownik Polskich Kolei z żoną Gertrudą, synem Wolfgangiem i córką Urszulą – moją mamą.
Dziękuję za uzupełnienie.
Czy mieszkali w suterenie?
Mama opisywała to mieszkanie jako obszerne i bardzo ładne, więc chyba nie suterena. Po 1942 musieli wyprowadzić się do mniejszego mieszkania na obecnej Kościuszki, co moja mama – wtedy nastolatka – odebrała jako pogorszenie warunków życiowych i łączyła z nieugiętą postawą swego ojca wobec hitlerowców.
czy mógłbym prosić o kontakt na prive jkantowski@wp.pl
Ulla Kantowski byla w czasach wojny dobra kolezanka mojej mamy, Traute Dombrowski. Chodzili razem do Schlageterschule. Do dzis zachowalo sie kilka zdjec z 1942 roku, zrobionych przy MIrchauer Weg 41, gzie zyla rodzina Dombrowski. Widac na nich Traute, Inge und „Elli” Dombrowski. Wedlug opowiesci mojej mamy robila te zdjecia wlasnie Ulla Kantowski, ktora wowczas miala aparat „Agfa-Box”. Pozdrawiam serdecznie. Thomas
Mama wspominała, że było to piękne, komfortowe mieszanie, więc nie… Później, po 1942, dziadkowie musieli opuścić Grunwaldzką, przenosząc się na obecną Kościuszki, co mama przedstawiała jako swego rodzaju degradację i wiązała z nieugiętą postawą swego ojca wobec hitlerowców.
dziękuję
Jestem mieszkańcem kamienicy 128c .Z moich informacji od teścia który mieszka tu od 1947 roku, dowiedziałem się że gdy weszli Rosjanie do Gdańska, wiedząc, jak pladrowali, niszczyli, buzyli, tą kamienicę też chcieli spalić. Ale mieszkająca tu kobieta, teść nie pamięta nazwiska, została przez nią uratowana (tylko dla dorosłych znanym sposobem). I dlatego 128 C i D jest po dziś dzień
Dziękuję za uzupełnienie.
Ta wspomniana Pani to S. Laskowska. Wraz z mężem mają nagrobki na Srebrzyska tuż koło Kledzików-odeszli w latach 60. Tato opowiadał, że rozdawała zawsze dzieciom cukierki.. O tym zaułku G. Danielewicz pisała 'moja kolebka’. I ja również tu się wychowałam. 128 c/ 1. Jestem z domu Kledzik. Mój dziadek Witold przed II wojną zamieszkiwał pod nr 2 ale po wojnie zajął większy lokal nr 1 jako, że wszystkie mieszkania były jeszcze puste. Kamienica jeszcze długo należała do PKP. Dziadek oprowadzał jako przewodnik niemal do ostatnich chwil, odszedł w 1988, a my dostaliśmy w spadku po nim pokój ze wspomnianą zabudowaną werandą. Znam ten dom od piwnic po czubek dachu, jestem jeszcze z generacji bawiącej się na podwórku, szukaliśmy skarbów i ciekawych tropów, gdzie się dało:)
Pani Alicjo, znałam Pani rodziców. Proszę im kiedyś powiedzieć, że autorka tekstu pozdrawia.
Miło wiedzieć, ze ktoś z pracowników Polskiej Kolei w WMG uratował się i jakoś po ludzku był traktowany. Dziadek mego męża Antoni Piotr Maciejewski, zaproszony na krótko o godz.17.00 z domu swego w Oliwie przez żandarma w dniu 25.08.1939 nigdy już nie wrócił a w obozie Stutthof został zabity razem z Ks. Komorowskim i innymi. Najpierw pobicie w Viktoria Schule a potem tak. Z początku niby można było podać coś przez placówkę w Nowym Porcie, ale z pieczonego kurczaka dostał same kości ogryzione. Pracowali przy budowie baraków, także gdzieś w Elblągu jesienią 1939r.
Za młodu był z Nowego k/Świecia wzięty do kompani Reprezentacyjnej w Berlinie w ramach poboru. W 1919r. wrócił z żoną polską spod Gniewu i 9 letnim synkiem do Gdańska. Nie mieli wątpliwości co do nastawienia Niemców. Był pracownikiem dyrekcji Kol.Pol. i prezesem świetlicy polskiej w Oliwie. Dobrze zarabiał , chciał na raty kupić dom w Alei dziś Zwycięstwa ale Senat WMG nie pozwolił Polakowi. Polacy to tu było 3% ludności i jeden poseł na sejm- p. Lendzion. Dopiero ok.20 lat temu wyjaśniła się data śmierci dziadka Maciejewskiego. Jego żona i córka zostały wysiedlone do obozów a dom zajął oficer SA i SS – Artur Wielke.
Ritterhof 128 własność Polskich Kolei a w 1942 własnośc Niemieckich Kolei .Według ” Einwohnerbuch ” z 1942 r pod nr128 wyodrębniono 128a,128b,128c,128d,i 128e. Pod nr 128e mieściło się przedszkole. Również budynek 126 przy
Adolf Hitlerstr. obecnie Grunwaldzka należał do Dyrekcji Kolei Polskich.