To mogło wydarzyć się na przykład wczesną wiosną 1922 roku. Na fotografii widać ciepło ubrane kobiety. Z pewnością nie przechodziłyby przez plażę w tym stroju, gdyby było lato. Zimą zaś pewnie stąpałyby po śniegu. W głębi fotografii stoi człowiek, między łodziami. Czy to oznacza, że morze przy brzegu jest zamarznięte? Jeśli tak, to najprawdopodobniej lód taje… Tuż za łodzią, którą mijają kobiety zamienia się w kałużę.
Przed chwilą powitały powracających z połowu mężów. Tym radośniej, że na dnie wiosłowych i wyposażonych w żagle łodzi, dostrzegły duże ilości dorszy i cert. Ochoczo odbierały od swoich mężczyzn ryby i ładowały do przyniesionych koszy – tak zwanych kip.

Załadowane kipy powodują, że ciała kobiet uginają się pod ciężarem. Taki kosz może ważyć nawet do trzydziestu kilogramów.

gdyńskie rybaczki

Rzeczywiście, kobiety na fotografii pochylone są dość mocno do przodu, kolana mają ugięte, nogi mocno wyciągają do przodu – kroczy się w ten sposób dźwigając spory ciężar.

I właśnie teraz, gdy przechodzą przez plażę, ktoś robi im zdjęcie. Nie dowiemy się, kim był tajemniczy fotograf. Turystą? Kimś, kto dokumentował życie ludności w miejscu, które niebawem zamieni się w duże miasto – Gdynię?

karczma Skwiercza i krzyż

Plaża, do której przybijali rybacy z Gdyni, znajdowała się w miejscu, gdzie w ciągu najbliższych lat zostanie wybudowana ulica Waszyngtona. Kobiety, rzecz jasna, nie mogą o tym wiedzieć, więc nie zaprzątają sobie głowy… Opuściwszy plażę, ruszają energicznie przed siebie. Kierują swoje kroki w kierunku drewnianego krzyża, od którego prowadzi kręta droga do zabudowań wsi Gdynia. Krzyż stoi tam, gdzie późniejsza ul. Derdowskiego połączy się z Placem Kaszubskim. Ale to dopiero za kilka, kilkanaście lat…

Żony rybaków zajęte są rozmową. Rozprawiają o tym, że nie pojadą w najbliższym czasie z połowem na Targ Rybny do Gdańska, choć tak właśnie czyniły jeszcze przed kilkoma miesiącami. Mają z tym pewien problem. Tamtejsi rybacy ostatnio niechętnie patrzą na konkurencję z maleńkiej Gdyni. Powstają na tym tle konflikty.

Tymczasem, pochylone pod ciężkimi kipami kobiece postacie znajduje się już między krytymi strzechą chałupami. Wita ich właściciel karczmy, Augustyn Józef Skwiercz. Niebawem – jeszcze o tym nie wie, stanie się bardzo bogatym człowiekiem. Ziemia należąca do jego rodziny nagle znajdzie się w w centrum miasta… Teraz jednak, nieświadomy ogromnych zmian, które dopiero nadejdą, karczmarz odkupuje od żon rybaków część towaru.

Karczma Skwiercza przy dzisiejszej Starowiejskiej

Kobiety, w dobrych nastrojach, idą dalej – mają nadzieję, że ta kręta wiejska droga i tym razem przyniesie im szczęście. Nie mylą się. Kawałek dalej, do swojego sporego, murowanego domu zaprasza tutejszy gospodarz, chętnie zakupuje świeże dorsze. To Józef Tutkowski. Tu gdzie stoi dom, za kilka lat stanie jego kamienica, a miesce to zyska adres: Starowiejska 11.

Przeczytaj też

Tymczasem kipy z minuty na minutę stają się coraz lżejsze. Kolejnym punktem zbytu staje się restauracja Franciszka Grzegowskiego. Tam spotykają też Jana Kamrowskiego. Dla niego, jak zwykle, znajdą się certy, na widok których u gdyńskiego szkólnego zawsze pojawia się uśmiech. Nauczyciel jeszcze nie wie, że wkrótce opuści mury wiejskiej chałupy i przeniesie się do nowo wybudowanej szkoły, że coraz częściej razem z synami i córkami Kaszubów, rybaków z Gdyni i tutejszych gospodarzy, będą uczyły się dzieci inżynierów, kupców, wojskowych…

W ciągu następnej godziny bohaterki naszego opowiadania pozbędą się wszystkich ryb. Zanim pójdą do swoich chałup, wrzucą banknoty i monety do jednej, solidnej, zamykanej na klucz drewnianej skrzynki.

po połowie ryb

Jest piątek, czyli ostatni dzień pracy rybaka. Jutro nastąpi podział na tak zwane party. W ich łodzi pływa trzech rybaków, więc zysk dzieli się na cztery części. Każda rodzina otrzyma swoją część, czyli part. Ostatni, czwarty part zostanie przeznaczany na remonty. Czasami połowę z niego przekazuje się jako zapomogę dla wdów po rybakach.

Pod wieczór w Gdyni robi się naprawdę zimno. Słabe jeszcze, zachodzące nad zalesionymi wzgórzami, marcowe słońce, niewiele daje ciepła.

rybacy przy gdyńskim brzegu

Dzisiaj rybacy z Gdyni mogą dłużej posiedzieć w domach przy naftowych lampach, pogawędzić, albo przejść się do karczmy. Jutro sobota, nie wypływają w morze. Z prostej przyczyny – złowione jutro ryby musiałyby być sprzedane w niedzielę, a to przecież niemożliwe. Do poniedziałku mogłyby się zepsuć.

Pracowici Kaszubi poświęcą jutrzejszy dzień na naprawianie sieci, łodzi, sprzętów. Mają chwilę dla siebie. Nad Gdynią zapada zmrok.

suszenie sieci przy gdyńskim brzegu

Kipy leżą w sieniach chałup, poczekają do przyszłego tygodnia. Kobiety ze zdjęcia mają nadzieję, że znowu im się poszczęści.

Nie wiadomo, kim naprawdę są kobiety ze zdjęcia. Sądząc po tym, że idą po plaży z ciężkimi kipami na plecach, można wyobrazić sobie, że będą zaraz sprzedawać ryby. Być może to kobiety od Dettlaffów, Kreftów, Kassów, Pokrywków, Lostów, Skelników, Tessmerów, Kurrów, Scheibe, Wesserlingów… Nie wiadomo.

może tu mieszkały… dzisiejsza ul. Żeromskiego

Autentyczne są nazwiska wymienione w tekście, realia życia w kaszubskiej wsi Gdyni i topografia terenu oraz sposób podziału zysków z handlu rybami.

kobiety czekają na rybaków, początek XX wieku

Marcin Scheibe, współpraca Tomasz Słomczyński

Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Magazyn Kaszuby w dniu 6 września 2017 r. Tytuł oryginalny: „Podróż do przeszłości: rybacy z Gdyni”.

Dodaj opinię lub komentarz.