Nazewnictwo ulic i skwerów (ostatnio nazwy nadaje się także rondom, coraz częściej pojawiającym się w przestrzeni drogowej) to ciekawy temat mówiący wiele o danej społeczności, tradycji regionu, miejscowych władzach, urzędnikach. Słowem „temat rzeka”.

Przyglądając się powojennym nazwom ulic Trójmiasta swoje uwagi zawarłam w tekście opatrzonym tytułem „Szpaki, Dzwonki, Stokrotki…” Jak wszystko na świecie, nazwy ulic nie są dane raz na zawsze. Zmienią się wraz z losami narodów, krajów. Czasem stają się przedmiotem sporów, dyskusji mieszkańców z politykami, czego wciąż doświadczamy, zwłaszcza gdy nazwy mają upamiętniać osoby, wydarzenia, czy pewne zbiorowości z czasów niezbyt odległych, a różnie ocenianych przez środowiska polityczne.

Gdzie upamiętnić księdza infułata Stanisława Bogdanowicza? Ostatnio ukazała się informacja, że rodzina długoletniego proboszcza Bazyliki Mariackiej nie zgadza się z lokalizacją zaproponowaną przez władze Gdańska. Przyznam, że podobnie jak p. Zbigniew Sajnóg, ze zdziwieniem odkryłam, iż znaczna liczba ulic w Osowej nosi nazwy mitycznych bóstw. Czy mieszkańcy mieli wpływ na takie nazewnictwo? Czy może był ogłoszony jakiś konkurs, lokalne referendum? Żeby nie być źle zrozumianą: uważam, że znajomość mitologii greckiej i rzymskiej i posiadanie wiedzy o podstawowych faktach z historii antycznej powinna być dla osób legitymujących się średnim wykształceniem czymś oczywistym. Że tak nie jest, wystarczy przekonać się oglądając różne teleturnieje. Podobną oczywistością powinna być podstawowa znajomość Biblii (także dla osób niewierzących). Zrozumienie europejskiej kultury jest niemożliwe bez znajomości jej korzeni: starożytnych i chrześcijańskich.

Ilustracje J.M. Szancera do książki Deotymy „Panienka z okienka”

Zdaję sobie sprawę, że dla urzędników wygodne, „bezpieczne” są nazwy neutralne. Stąd np. częste nazwy roślin, ptaków. Ulice Poziomkowa, Malinowa, Jaśminowy Stok, Bażantowa: tak, ale Cietrzewia i Szynszylowa? Czy to jakiś żart albo zachęta do ćwiczenia dykcji? Choć rozumiem też pewną potrzebę fantazjowania… A teraz, ponieważ zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, jako osoba wiekowa, przypominam sobie, że kiedyś „dawno, dawno temu” upragnionym prezentem dla dzieci były książki! Nie dziwi więc, że w Oliwie pojawiły się (chyba w latach sześćdziesiątych) ulice Jasia i Małgosi, Kubusia Puchatka, Krasnoludków. Szukam ulic, którym patronują autorki książek dla dzieci. Książek poznanych przeze mnie wiele lat temu.

Maria Konopnicka (1842 – 1910), której znaczna część twórczości skierowana była do młodego czytelnika, upamiętniona jest ulicą we Wrzeszczu, a także w Rumi, Redzie, Pruszczu Gdańskim, Wejherowie, Kościerzynie i pomnikiem w Gdańsku. Ma swą uliczkę w Dolnym Wrzeszczu Deotyma, czyli Jadwiga Łuszczewska (1834 -1908), poetka i improwizatorka, określana przez jej współczesnych mianem „wieszczki”, doceniona za „Panienkę z okienka”, właściwie jedyną, jak twierdzą literaturoznawcy, jej powieść, która przetrwała próbę czasu. Gdański romansik został spopularyzowany przez film Marii Kaniewskiej z roku 1964, w którym w roli tytułowej wystąpiła Pola Raksa.

Kiedy zamieszkałam w Dolnym Wrzeszczu, natknęłam się na ulicę Lucyny Krzemienieckiej. Jej wiersze dla dzieci znałam z „Płomyczka”. I oczywiście pamiętałam książeczkę „Z przygód krasnala Hałabały”. Zaskoczyło mnie, że autorka licznych wprawdzie utworów dla dzieci, znalazła się w tak bardzo zacnym gronie, bowiem patronami sąsiadujących uliczek są takie tuzy jak Aleksander Fredro, Julian Ursyn Niemcewicz, Józef Ignacy Kraszewski i Bolesław Prus. Cóż, Lucyna Krzemieniecka, Żydówka ocalała z Holocaustu, zmarła przedwcześnie w 1955 roku, w wieku czterdziestu ośmiu lat. W latach trzydziestych wydała około dwudziestu tomików poezji dla dzieci. Po wojnie współpracowała z teatrem „Baj”, z czasopismami „Płomyczek”, „Świerszczyk”. W okresie stalinowskim podobnie jak wielu twórców także i ona pisała rzeczy gloryfikujące Lenina i Stalina. Oczywiście z myślą o czytelnikach dziecięcych. W 1950 roku została laureatką Nagrody Literackiej m. st. Warszawy, w 1952 nagrody Prezesa Rady Ministrów.

Maria Orłowska – Gabryś projektowała także kartki świąteczne

Nie znajduję w rejestrze ulic Marii Kann, Marii Kownackiej, Hanny Ożogowskiej, Wandy Chotomskiej… Ale ich imiona często nadawane były szkołom i przedszkolom. Jest w Gdyni na Karwinach ulica Janiny Porazińskiej (1888 – 1971), niegdyś bardzo popularnej pisarki dla dzieci i młodzieży, dziś nieco zapomnianej i uznanej za zbyt trudną. Istotnie używała często archaizmów, wykorzystywała znajomość gwary, toteż jej książki zwykle zawierały nieodzowny słowniczek. W 1924 roku Porazińska napisała swojską wersję Pinokia – „Kichuś majstra Lepigliny”. Pamiętam to dziełko wznowione w latach pięćdziesiątych ze wspaniałymi ilustracjami Marii Orłowskiej – Gabryś, krakowskiej ilustratorki. Dla młodzieży przeznaczona była powieść o Janie Kochanowskim „Kto mi dał skrzydła” z 1957 roku. Jako odzew na listy od czytelników powstały wspomnienia „I w sto koni nie dogoni” (1961). W „Płomyku” ukazywały się fragmenty „Kalevali” fińskiej epopei, którą Porazińska adaptowała dla młodych odbiorców. W 1958 roku epos został wydany w formie książkowej.

Jeśli wierzyć dwutomowemu „Przewodnikowi encyklopedycznemu. Literatura polska” z 1985 roku, zarówno Janina Porazińska, jak i Maria Kownacka, były w latach pięćdziesiątych (tak jak Lucyna Krzemieniecka), laureatkami ważnych w tamtym okresie nagród. Urzekające baśnie Janiny Porazińskiej, czytelnicy poznawali także za pośrednictwem „Płomyczka” i „Płomyka”. „Ptak Cezariusz”, „Siostra siedmiu kruków” – to przykład utworów przetwarzających motywy z Andersena i braci Grimm i umieszczających je w świecie polskiego folkloru. Ostatnie lata życia nestorki polskiego piśmiennictwa dla młodego czytelnika przybliżyła Joanna Siedlecka w felietonie zamieszczonym w tygodniku „Do rzeczy”. Schorowaną, tracącą wzrok „babuleńkę”, jak nazywa ją felietonistka, wykorzystywały koleżanki–literatki. Zwłaszcza szczególnie niegodziwie postąpiła Halina Rudnicka („Uczniowie Spartakusa”), wymawiając jej mieszkanie w swoim domu, którego remont częściowo Porazińska finansowała. Ostatnie cztery lata życia autorka „Kichusia” spędziła u siostrzeńca. W roku ubiegłym minęło pięćdziesiąt lat od jej śmierci.

„Baśnie” braci Grimm z ilustracjami B. Truchanowskiej i W. Majchrzaka

Wspominając czasy, gdy telewizja „była w powijakach”, a popularną rozrywkę stanowiło radio (i tu wypada przypomnieć ważne audycje „Teatru wyobraźni”), uświadamiamy sobie jak ważne dla dzieci były wtedy ilustracje. A książki wydawano wtedy w dużych nakładach, choć może na papierze nie najlepszej jakości. Za to ilustracje były wspaniałe! O Marii Orłowskiej – Gabryś (1925 – 1988) już wspomniałam. Niezmiernie popularnym ilustratorem był Jan Marcin Szancer (1902 – 1973). Czy wiecie, że patronuje ulicy w Rumi?

Janusz Grabiański (1929 – 1976), Antoni Uniechowski (1903 – 1976), Jerzy Srokowski (1910 – 1975) i Szymon Kobyliński (1927-2002). Dwaj ostatni zilustrowali m.in. „W pustyni i w puszczy”, każdy w zupełnie odmiennej poetyce. Bożena Truchanowska i Wiesław Majchrzak (1929 – 2011) – pamiętni ilustratorzy baśni braci Grimm. Wydawnictwo Muzeum Gdańska wydało w 2022 roku album pt. „Maszty i baszty. Gdańsk i Pomorze w ilustracji Bożeny Truchanowskiej i Wiesława Majchrzaka” przypominając jakim fenomenem była „polska szkoła ilustracji”.

I jeszcze inny związany z Gdańskiem epizod. Jan Marcin Szancer był współscenarzystą filmu „Panienka z okienka”. Jak sam napisał w swoich wspomnieniach, nie był zadowolony z efektów swojej pracy nad scenariuszem. Radość przyniosły mu za to kostiumy zaprojektowane do tego filmu.

Czesława Scheffs

Korzystałam m.in. z tekstu Joanny Siedleckiej „Była babuleńka” („Do rzeczy” numer 9 z 2020 roku), Przewodnika encyklopedycznego. Literatura polska, W-wa 1985, „30 dni” maj/czerwiec 2022, książki Jana Marcina Szancera „Teatr cudów”, W-wa 1972.

od redakcji: A kozuchę-kłamczuchę pamiętacie?

Dodaj opinię lub komentarz.