Brakuje w naszym Gdańsku upublicznionych, szerokich dyskusji oraz konferencji odnośnie strategii rozwoju miasta na najbliższe 25–30 lat. Widać brak woli, stagnację, niechęć do wspólnego dochodzenia do konsensusu.
Prawem kaduka, korzystając z luk lub niemocy prawa, uzyskuje się pozwolenia. Stanęliśmy jako mieszkańcy w pewnym niebezpiecznym z wielu względów punkcie (a w wielu wypadkach, z powodów autorytarnych, ten punkt przekroczyliśmy), kiedyś wreszcie musimy sobie odpowiedzieć, po raz kolejny, na pytanie: „Dokąd zmierzamy?”…
Teraz, gdy w Gdańsku trwa realizacja „różnych” tzw. projektów architektonicznych, których rodowód powstania jest eklektyczny i narzucony, innymi niż architektoniczne (nie wnikam teraz jakimi) przesłankami, a na pewno nie dyskutowany z mieszkańcami oraz autorytetami światowej i polskiej architektury, przyszedł ostatni moment na zastanowienie się nad „nowoczesnością” widzianą mądrze, z perspektywy zwykłego mieszkańca, z poszanowaniem dziedzictwa i rysu kulturowego Gdańska. Z mądrą troską bowiem potrzeby wszystkich miast wchodziły zawsze w kolizję z zabytkami z przeszłości. W wielu miastach, także w Gdańsku, istniały „żywe administracyjne organa budowlane”, uzbrojone w dobre i mądre przepisy, aby zaradzić błędom i zaniechaniom.
Ta „nowoczesność” to zadbanie o naszą codzienną przestrzeń – przyjazne miasto pełne wspólnych przestrzeni. O miasto świetnie skomunikowane. Miasto nie tylko budujące nowe „wielkie, stalowe i szklane konstrukcje”, ale także (a dla Gdańska zwłaszcza), tak jak dla Nowego Jorku, Hamburga, Paryża czy Londynu, rewitalizujące ogrom odziedziczonych w spadku po minionych pokoleniach przestrzeni, których w żadnym razie nie należy wyburzać, gdyż czasami warto po prostu tchnąć w nie inne, nowe życie.
- obejrzyj od 3 min. 30 s:
Pomijam fakt tak delikatnych przejawów miejskiej przestrzeni, jak: „otwarcia widokowe, układy przestrzenne, osie widokowe itp., wymagające głębokich studiów, wiedzy i przemyśleń przed podjęciem (nieodwracalnej przez setkę lat) decyzji, a w dzisiejszym Gdańsku, niestety, zazwyczaj oddanych ślepemu losowi i „deweloperowi”. I właśnie tego, aby projektować miasto, a nie „rzucać o nie kośćmi” przy zielonym stoliku, życzmy sobie jako mieszkańcy na następne 30 lat. Dobrym przykładem jednostkowym, aby ukazać poważny uwiąd demokracji w tej dziedzinie, jest dyskusja o Danziger Hof. I tu także ważniejsze są argumenta a fortiori, a nie dobro i piękno Gdańska. Strona walcząca o tradycję, szacunek do dziedzictwa i (co tu dużo mówić) piękna, brutalnie spychana jest przez „decydentów” do narożnika i nic, co głosi, nie jest ostatecznie brane pod uwagę.
To oczywiście kropla w morzu problemów, a może pół kropli. Przydałaby się głęboka analiza w środowisku gdańskich architektów. Zadanie pytania: „Dlaczego tak jest?” i znalezienie odpowiedzi, że słowo, wyobraźnia i wiedza architekta, bardzo często stają się bezwartościowe, gdy zderzają się w Gdańsku z silniejszym argumentem.
Jak bronić tego, co piękne, przed tym co… konieczne? A może przed nieudolnym i pozbawionym wyobraźni i wiedzy oraz nastawionym na szybki zysk?
„Altae cadunt vitiis …” (Rzeczy wielkie upadają…), „Pro invidia” (Dla zazdrości), „Virtutibus infimae surgunt” (Małe [państwa] wznoszą się dzięki cnotom), a wędrowcy przybywający do Gdańska powtarzali, iż „piękno Gdańskiego Grodu – w jego proporcyjach”. Nie zmarnujmy tego, co zostało.
Nieprawdą jest bowiem powiedzenie: „Après nous, le déluge” (Po nas choćby potop). Zróbmy to dla naszych dzieci i wnuków. Zostawmy im Gdańsk budowany dla jego piękna, jak niegdyś bywało, a nie tylko dla zysku.
- przeczytaj: Królewskie crescendo [ankieta]
Artland
(imię i nazwisko znane Redakcji)
dlaczego tak jest? znam odpowiedź: k-o-r-u-p-c-j-a