Bitwa pod Azincourt odbyła się 25 października 1415 r. w ciągu wojny stuletniej, czyli naprzemiennego wybijania się Anglików i Francuzów. Anglikami dowodził Henryk V, który został pochowany w osobliwy sposób, choć zrozumiale dla ludzi średniowiecza.
Sama bitwa była ciekawa z różnych względów. Nie tylko dlatego, że była pokazem angielskiego łucznictwa. Powiem tylko, że przebiegała zgodnie z mediewalnym rytuałem – całym kolorytem strojów, symboli, emblematów i był to schyłek bitew bez bębnów i werbli. Ale za to były trąbki, które tu widać. Trąbki i puzony należały do wojennego rytuału. Wojska stały przez noc naprzeciwko siebie i zagrzewały się do walki wrzawą i trąbkami. Francuzi trąbek mieli mniej i przegrali. Serio. Francuzi skarżyli się, że nie mieli ich dość, „żeby się rozweselić” i przez to pozostali w nastroju przygnębienia.
Wracając do Henryka V Lancastera. Zmarł ten król we Francji, ale później, bo w roku 1422. I otóż było wówczas powszechnym zwyczajem, że zwłoki królów, biskupów i dostojników zmarłych na obczyźnie krojono i gotowano tak długo, aż ciało odłączyło się od kości. Następnie kości czyszczono i przesyłano w kufrze do kraju w celu dokonania pochówku, a resztę grzebano na miejscu. Taki los spotkał również Michaela de la Pole, hrabiego Suffolk, poległego w Harfleur we Francji podczas oblężenia. Zwyczaj ten był szeroko rozpowszechniony zwłaszcza w XII i XIII wieku, aż papież Bonifacy VIII dwukrotnie surowo go zakazał w 1299 i 1300, chociaż w XIV w. można było otrzymać dyspensę. Jednak Anglicy jakby mniej się tym przejmowali, bo jeszcze w XV wieku obyczaj był u nich powszechny.
Właściwie to był taki wstęp do danse macabre. Owszem, makabryczny, jak makabryczne może wydawać się zauroczenie śmiercią, ale sam taniec śmierci, czy właściwie malarski jego wizerunek, oswajał ludzi z nieuchronnością ludzkiego życia, czego mocno brakuje współczesnym. Precyzyjniej rzecz ujmując, danse macabre był przedstawieniem alegorycznego tańca – korowodu ludzi wszystkich stanów, równych wobec śmierci, tańcujących z kościotrupami.
„Taniec śmierci” był pierwotnie gatunkiem widowiskowego przedstawienia, które próbowało „rozprawić się” z wszechobecnym wpływem śmierci. Śmierci, która dosłownie kosiła społeczeństwo narzędziem, jakim była dżuma i wojny. Ale społeczeństwo nie odbierało jej jako niszczyciela, ale Bożego Posłańca przywołującego wszystkich do lepszego życia. Taka Śmierć w sposób naturalny dostosowuje się do ludzi, przyjmuje ich pozy w czasie przedstawienia i zaczyna tańczyć w rytm muzyki, która mu towarzyszy.
Celem tych przedstawień było przekazanie prostej prawdy: umieramy wszyscy i dlatego musimy przygotować się do stawienia się przed Sędzią. Spektakl grano głównie na cmentarzu, ale mógł być również kościół. Rozpoczynało się kazaniem mnicha i na zakończenie wychodziły z kostnicy postacie przebrane za kościotrupy. Pierwszy kościotrup zapraszał do spaceru po grobach najznamienitszą osobę wśród oglądających. Mógł to być nawet cesarz lub papież. Zwykle spotykało się to z pewną rezerwą, wzbranianiem się. Śmierć nigdy nie rezygnowała, nie przyjmowała wymówek, wręcz „uwodziła” swoją ofiarę. Potem drugi kościotrup chwytał mniej dostojną osobę, np. księcia lub kardynała i tak dalej przez wszystkie warstwy społeczne. Wszyscy tańczyli w rytm muzyki przygrywających muzykantów. Przedstawienie kończyło się drugim wzmacniającym kazaniem.
Cmentarz Niewiniątek był tak stary jak sam Paryż. W XII wieku przeżywał szczyt oblężenia, każdy chciał być tam pochowany. Zresztą obsługiwał 20 parafii. Ci, którym to się nie udawało, prosili, by choć grudkę ziemi z cmentarza złożyć w ich grobach.
Średniowiecze było na swój sposób oczarowane śmiercią. Schyłek tej epoki to powstawanie niezliczonych wyobrażeń danse macabre, z których najsłynniejszy był ten tutaj: taniec śmierci na malowidłach pod arkadami. W upiornym przedstawieniu bogaci tego świata tańczyli z biednymi, prowadzeni przez śmierć i kościotrupy, mniej lub bardziej rozkładające się zwłoki. Wymowa była jasna: śmierć zrównuje wszystkich, taki jest koniec życia, taki sam dla wszystkich. Człowiek średniowiecza o tym wiedział, tutaj miał okazję przypomnieć sobie o tym. Na cmentarzu leżeli obok siebie biedni i bogaci. Równo.
Ale na tym cmentarzu leżeli nie tak długo. Zwłoki nawet niezbyt dokładnie grzebano, czasami nawet nie przykrywano ziemią. Czekano, by ciało się rozłożyło do kości, co następowało wg przekazów w ciągu 9 dni. Po czym kości wyjmowano, czaszki upychano nad krużgankiem, który otaczał cmentarz z trzech stron. Tam więc pod dachem są same czaszki. Inne kości również składowano – w kostnicach, z których jedna jest widoczna po lewej. I te czaszki, wystawione na widok publiczny, głosiły wszem wobec, że wszyscy są tacy sami. To również podkreślał taniec śmierci.
Było to więc miejsce nieustannych pogrzebów i ekshumacji. Spotykali się tu wszyscy. Stawiano zatem kramy z żywnością (przypomnijcie sobie budki z kiełbasą przed cmentarzem Łostowickim 1 listopada) i przychodziły kobiety lekkich obyczajów, by świadczyć swoje usługi. Przychodzili żebracy i mnisi głoszący kazania. Przechodziły procesje, nawet na kilkanaście tysięcy ludzi, dzieci, urządzano festyny. I tak to, co budziło grozę, stawało się rzeczą normalną, codzienną.
Trzeba przyznać, ze średniowiecze podchodziło do sprawy realnie. Nie lukrowało śmierci, nie udawało, że jej nie ma, nie było w tym subtelne. Na jednej szali stawiało ból z rozkładu życia i jego piękna, na drugiej radość z uratowania duszy dla wieczności.
W 1485 r. drukarz paryski Guyot Marchant wydał drzeworyty autorstwa Pierrele Rouge, które kopiowały najsłynniejszy taniec śmierci, czyli ten z Cmentarza Niewiniątek z roku 1424. Pod każdym był wierszyk kończący się sentencją, która przypominała i pocieszała, że wobec śmierci nie ma przywilejów. Było to najbardziej popularne wyobrażenie śmierci w średniowieczu. Na malowidłach wzywała ona każdego, by iść w jej ślady. W zasadzie były to trupy – zwłoki w różnych stopniach rozkładu.
Zachował się tylko jeden egzemplarz książki Marchanta i to bez strony tytułowej. Pierwsze wydanie zawierało drzeworyty z tekstami, rok później drukarz opublikował wydanie rozszerzone „Miroir Salutaire”, np. dodał postacie kobiece, ballady i poprawił pisownię, nawet pojawiły się wielkie litery i interpunkcja (w średniowieczu każdy pisał, jak chciał – ale zauważam, że również dzisiaj niektórzy cofnęli się do średniowiecza).
Tutaj mamy drzeworyt z Cmentarza Niewiniątek przedstawiający lekarza i zalotnika. Lekarz trzyma butelkę z moczem, a śmierć szarpie go w okolicy genitaliów. Zawsze, jeśli jakaś postać trzyma taki flakonik, to jest to lekarz. To jest jego mocz. Usiłuje go ocenić, czy może jeszcze się uratować, ale już nie może. Śmierć mówi mu, że musi umrzeć jak wszyscy, a lekarz zdaje sobie sprawę, że żadne zioło nie przyjdzie mu z pomocą. Wiersz kończy się stwierdzeniem, że na śmierć nie ma lekarstwa. Zalotnikowi śmierć mówi, że jego ciało się zmieni, straci młodość i powabność, kwiaty, kapelusze, stroje, wszystko przeminie. Kochanki odejdą. Te dwie śmierci mają trochę ciała, bo to są zwłoki w trakcie rozkładu, co zresztą widać po otwartym brzuchu i wijącym się robactwie.
Likwidacja Cmentarza Niewiniątek rozpoczęła się w 1785 r. w obliczu nadciągającej dżumy. Wiadomo, że cmentarz ściągał epidemie. Tym bardziej że jedna część arkad runęła. Wszystkie kości przeniesiono do katakumb pod Paryżem, dawnych kamieniołomów. Jest to 50 km ścieżek, 770 hektarów, ok. 6 mln nieboszczyków. Do zwiedzania udostępniono 2 km. Wejście znajduje się w siedzibie Urzędu Inspektora Kamieniołomów, stacja metra Denfert-Rochereau. Nie wiem, dlaczego jeszcze tam nie byłam.
Przedstawień tańca śmierci można sporo znaleźć w internecie, zwłaszcza drzeworytów Marchanta. Niektóre to arcydzieła w swojej wymowie i upiorności. Jednak najbardziej ujęły moje serce freski we włoskiej miejscowości Clusone. Clusone to w ogóle miasto fresków, a „Triumf Śmierci” z danse macabre znajduje się na Oratorium Bractwa Biczowników (Oratorio dei Disciplini). Fresk „Triumf Śmierci” namalował Giacomo Borlone de Buschis w 1485 r. I faktycznie Śmierć tam triumfuje, przyodziana w płaszcz i koronę. U jej stóp leżą ciała papieża i cesarza, otoczone wężami, żabami i skorpionami. Stoi na grobie i przyjmuje dary od kardynała, biskupa, króla i filozofa. Obok niej dwa szkielety. Jeden strzela z łuku, drugi z broni – wczesną wersją arkebuza. A na dole danse macabre, pod drzwiami biczownicy. Jeden biczownik również znajduje się w korowodzie śmierci. Clusone to mój numer jeden w podróżach po Europie, ciągle w sferze marzeń.
źródła:
- A. Verduci „Sight, Sound, and Silence at the Oratorio of San Bernardino in Clusone”, Athanor XXXVIII, Florida State University Department of Art History, 2021
- Encyklopedia katolicka na stronie www.newadvent.org
- Bryan Perrett, The Battle Book, Londyn 1992
- www.polskieradio.pl
- www.dodedans.com
- www.miastarytm.pl
- www.meisterdrucke.fr
- www.CiekawostkiHistoryczne.pl