Podróże

Ameryka: Dolina Ognia i Transformersów

Wszystkie moje urlopy, kiedy odcinam  się od domu   i całego świata, nie odbieram telefonów  i nie odpalam komputera,  wyznaczone są przez całkowite zaćmienia Słońca.  Bakcyl zaraził mnie 11 lat temu i tak już pozostało. Jest to  choroba niebezpieczna, bo grozi zaniedbaniem innych sfer życia i – obawiam się – nieuleczalna. Generalnie rujnująca, a tak się składa, że żadne całkowite nie chce być za mojego życia w Polsce.  Pierwsze zaćmienie więc, jakie złowiłam – sprawca całego nieszczęścia – miało miejsce w Turcji w 2006 roku, konkretnie w Side. Następne w  Rosji u podnóża Ałtaju, w Republice Górnoałtajskiej, w 2008. Potem Chiny 2009 i most nad zatoką Hangzhou. Potem mokre i słabo dostępne tereny lasu deszczowego  na półwyspie York w Australii w 2012 roku. A później dziedziniec zamku Makbeta w Inverness w północnej Szkocji w roku 2015. W zasadzie było to zaćmienie częściowe, ale z bardzo głęboką fazą 0,96 i Inverness było najdalej wysuniętą miejscowością na północ, jaką mogłam dosięgnąć (a najbliżej pasa zaćmienia). Więc pozwalam to sobie zaliczać do złowionego zaćmienia.  Teraz przyszła kolej na Amerykę.

Nazwane Wielkim Amerykańskim Zaćmieniem, faktycznie takim było, ale nie o tym będą moje szkice czy fotoleracje, ale o – banalnie – krajobrazie Ameryki Północnej. Ameryka bowiem to  uczta dla oczu.

Moja noga stanęła w dziesięciu stanach: Nowym Jorku, New  Jersey, Nevadzie, Arizonie, Kalifornii, Oregonie, Idaho, Montanie (tutaj prawie symbolicznie), Wyoming oraz Utah.

Moją opowieść rozpoczynam od Nevady i Doliny Ognia.  Byliśmy już wtedy po 4-dniowym zwiedzaniu Nowego Jorku. Po 30-kilku stopniowych upałach na wschodnim wybrzeżu wpadliśmy w jeszcze większe i suchsze upały w Nevadzie. W zasadzie Nevada to jedna wielka skała. Skała, Słońce pali, a wiatr jest gorący. Jednak kolory tej pustyni są zdumiewające.

Dolina Ognia  jest najstarszym  i największym parkiem stanowym  w Nevadzie, park został utworzony w 1935 roku. Leży ok. 100 km od Las Vegas na północny wschód, za jeziorem Mead. Sto kilometrów to jak rzut beretem. Na mapie oczywiście tych odległości nie widać. Jedno  miasto, drugie miasto, między nimi 2 cm, a jedzie się pół dnia. Tak to wygląda.

Dolina Ognia (Valley of Fire)  jest faktycznie czerwona. To był pierwszy park stanowy, który odwiedziliśmy (w zasadzie drugi – godzinę wcześniej byliśmy w parku jeziora Mead), więc ta czerwień nas poraziła. Potem okazało się, że czerwień może być jeszcze czerwieńsza i jeszcze piękniejsza.

Dolinę Ognia tworzą formacje skalne ukształtowane 150 mln lat temu: piaskowiec, wapień, zlepieniec i łupki. Roślinności tu mało (jak to w Nevadzie), zwierzęta są, ale wychodzą wieczorem (żółwie pustynne, kojoty, lisy i króliki). Ludzi też mało. Pewno większość turystów z Las Vegas kieruje się w stronę Doliny Śmierci lub zapory Hoovera. Jest to więc park nawet kameralny.

W Dolinie Ognia znajdują się petroglify, wykute przez Indian Anasazi; jednak ze względu na czas i te „2 cm” na mapie nie dotarliśmy do nich.  Anasazi mieszkali w tych okolicach przez czternaście wieków (do wieku XIII).

Dolinę Ognia niekoniecznie trzeba tylko przejeżdżać na szybkiego. Możliwa jest tu wspinaczka i rozbicie namiotu na polu namiotowym. Są wydzielone miejsca do spożycia posiłku. Oczywiście, sklepów nie ma tu żadnych. Jedzenie trzeba przywieźć ze sobą, zjeść i posprzątać (przywieźć w tym upale hehehe… no, dobra, trzeba mieć lodówkę).

Miejsce jest na  tyle klimatyczne, że kręcono tu Transformersów, Star Trek i Con Air – lot skazańców. Prawdę mówiąc to ci Transformersi przyciągnęli mnie do tej doliny.  Pamiętałam ich z bajek puszczanych moim synom.

I ostatnie zdjęcia: powrót do Las Vegas, najtańszego miasta w Stanach Zjednoczonych.

Anna Pisarska-Umańska

2 thoughts on “Ameryka: Dolina Ognia i Transformersów

  • Piękna fotorelacja! Faktycznie Ameryka, to uczta dla oczu. Więcej, więcej!

    Odpowiedz
    • Pani czeka i się nie pcha. ;)

      Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.