Bardzo często bawiliśmy się na Placu Dominikańskim [Dominikanerplatz]. Obok placu stoi kościół dominikanów. Dominikanie byli mnichami mieszkającymi w klasztorach; żyli z tego, co wyżebrali, i głosili kazania. Ja nigdy nie spotkałam żadnego z nich. Dawniej było ich w Gdańsku wielu.
Plac Dominikański doskonale nadawał się do zabawy – był gładki, wielki i czworokątny. Teraz stoi na nim hala targowa, więc przekupkom jest niej ciepło i sucho. Ale one jej nie lubią, mówią, że swędzą je w niej nogi.
Dawniej, kiedy ojciec był jeszcze mały, Plac Dominikański był o wiele piękniejszy, bo nie stała tam hala targowa i wcale nie był gładki. Pełno było na nim wybojów i kamieni oraz ruin ze szczątkami drzwi i okien. Stała tam też stara wieża z piwnicą zarośniętą chwastami, wśród których goniły szczury. Było tam też mnóstwo dziur, w których można się było chować. Cały plac pokryty był także kawałkami rozbitych cegieł z rozebranego ceglanego zamku, w którym niegdyś mieszkali rycerze zakonu niemieckiego.
Lubię słuchać opowieści o krzyżakach, choć byli bardzo złymi ludźmi.
Przybyli do tego kraju i zwyciężyli mieszkających tu Prusów. Prusowie byli tak strasznie dzikimi poganami, że nikt, także i Polacy, nie potrafili dać sobie z nimi rady. I wtedy zawołali na pomoc rycerzy zakonnych. I kiedy ci podbili całą krainę Prusów, przybyli potem również do Gdańska i zbudowali sobie zamek na Placu Dominikańskim. (To oczywista nieścisłość, zamek krzyżacki znajdował się kilkaset metrów dalej, w pobliżu ujścia Raduni do Motławy.) Dobrze to sobie wymyślili: mieszkali niedaleko rzeki, więc sami chcieli prowadzić handel, wpuszczając i wypuszczając statki gdańskich kupców tylko wtedy, gdy im to pasowało. Ale Gdańsk był już wtedy dużym i silnym miastem, więc gdańszczanom wcale nie podobało się, że rycerze zakonni chcieli im zabrać z handlu to, co najlepsze.
Obrazki gdańskie
- Stary dom przy Długich Ogrodach
- Brama Nizinna
- Wyspa Spichrzów
- Ulica Długa
- Tragarze worków
- Gdzie leży Gdańsk?
Doszło więc do kłótni, a kiedy rycerze zakonni zamordowali nawet gdańszczanom ich burmistrza, Konrada Leczkowa [Conrad Letzkau], ogarnęła ich wściekłość. Najpierw wybudowali sobie zaraz potem wieżę, tę piękną, czerwoną wieżę z żelaznymi drzwiami, która jako jedyna pozostała do dzisiaj z tamtych czasów. Z tej wieży gdańszczanie mogli obserwować, co rycerze zakonni robią w swoim zamku, a nawet widzieć, co dostawali na swych talerzach do jedzenia. Dlatego nazwali tę wieżę Patrz do Kuchni [Kiek in de Kök]. (W rzeczywistości chodziło o Basztę Dominikańską, po której nie ma dzisiaj śladu, i kuchnię klasztoru dominikanów, która przylegała do baszty od południa. Po zburzeniu baszty Dominikańskiej nazwę Kiek in de Kök przejęła dzisiejsza „Baszta Jacek” – obecna nazwa od 1945.) Co bardzo się nie spodobało rycerzom zakonnym.
Teraz z kolei to oni bardzo się zdenerwowali i kiedy wszyscy nie mogli już dłużej znieść swego sąsiedztwa, gdańszczanie wyrzucili rycerzy zakonnych z miasta i zniszczyli ich zamek. I tak skończyła się historia rycerzy zakonnych w Gdańsku. Najstarszy z nich nazywał siebie komturem. Kiedy mama jest zdania, że coś nikomu nie zaszkodzi, mówi wtedy, że to „nie zabije nawet komtura”. I wtedy zawsze muszę się śmiać. Wszyscy komturowie dawno już przecież nie żyją, ale to dowód, jak bardzo źli byli gdańszczanie na rycerzy zakonnych.
Kathe Schirmacher, przełożył Wawrzyniec Sawicki, opracował Andrzej Ługin