Latem Monument Valley – Dolina Pomników – leży na granicy dwóch stref czasowych z prostego powodu: stan Arizona nie wprowadza czasu letniego. Musieliśmy o tym pamiętać przekraczając granicę Nevady lub Utah. Jednego dnia nawet dwukrotnie.
Jednak to nic wobec tego, o czym musi pamiętać turysta, wyjeżdżając z Flagstaff w Arizonie w kierunku Gallup w Nowym Meksyku, poprzez Tuba City i Ganado. Wprawdzie obie te ostatnie miejscowości leżą w Arizonie, ale między nimi znajduje się rezerwat Indian Hopi. „Co gorsza”, obie należą do rezerwatu Indian Navajo. I to jest tak: we Flagstaff nie ma czasu letniego, Indianie Navajo uznają czas letni, Indianie Hopi nie uznają, Nowy Meksyk uznaje. Rezerwat Navajo otacza Hopi. Tak więc w czasie tej podróży cztery razy zmienia się czas.
Rezerwat to nie jakiś ogrodzony obóz. Nie myślcie tak o rezerwacie. Jest to autonomiczny obszar, który chroni odrębność autochtonów, wyjęty spod jurysdykcji stanu i na swój sposób suwerenny. Indianie posiadają na nim swoje samorządy, stanowią prawo, ustalają opłaty. Ziemia jest ich własnością. Mają własne sądownictwo i szkolnictwo. W czasie naszej wycieczki po Stanach dwa razy wkroczyliśmy na teren Indian: w kanionie Antylopy i właśnie w Dolinie Pomników.
Wszędzie w internecie i na folderach reklamowych, gdzie tylko byście nie szukali, wszędzie zetkniecie się z określeniem, że Monument Valley to kraina westernów. Nie można zwiedzać tego pięknego kraju i nie być tam, gdzie nakręcono sto westernów. No i nakręcono „Forrest Gumpa” ze sceną, która już stała się kultowa. Chodzi o moment, gdy Tom Hanks biegnie po szosie – po TEJ szosie. Dlatego trzeba zrobić tam zdjęcie.
Do westernów jeszcze wrócę, ale zacznę od tego, że Dolinę zaplanowaliśmy na popołudnie. Trochę szkoda, bo wymaga więcej czasu od samego rana, ale inaczej nie mogliśmy ułożyć planu. W ciągu dnia zwiedzaliśmy Arches National Park, Dead Horse Point i Canyonlands (wrażenia oszałamiające i jeszcze do nich wrócę) i z Utah musieliśmy zjechać w dół, na granicę z Arizoną. Z Moabu, gdzie zjedliśmy obiad – przy parku Arches, ruszyliśmy drogą US 191, która jakoś szczególnie nie zapisała się w moim aparacie fotograficznym, więc pewno ją przespałam. W Bluff odbiliśmy na US Route 163, no i się zaczęło.
Droga 163 jest Narodową Drogą Widokową (National Scenic Byway) i jest częścią Szlaku Starożytnych (The Trail of the Ancients), czyli takiego zbioru historycznych dróg, zlokalizowanych w czterech stanach: Utah, Arizona, Nowy Meksyk i Kolorado. To historyczne szlaki rdzennych Amerykanów, a te cztery stany określa się mianem Czterech Kątów (Four Corners). Spotykają się one w jednym punkcie (uhonorowanym z tego powodu).
US 163 liczy sobie 104 km i przecina Monument Valley. Forrest Gump Point pojawia się mniej więcej pół godziny jazdy od Bluff, ale zanim tam dotarliśmy, oddaliśmy się widokom tej drogi. Na przykład mijaliśmy formację Mexican Hat, czyli po prostu Sombrero, który dziwnie trzyma się skały jak kapelusz głowy. Formacja jest tak blisko drogi, że prosi się o wspinaczkę i różne szalone pomysły. Todd Gordon tak opisuje pewien wyczyn: Naleśnik, nie mogę wymyślić innego sposobu, aby to opisać; naleśnik ułożony na wierzchołku stożka skokowego… na szczycie butelka po Coli; w środku jest wizytówka Billa Forresta i zdjęcie z magazynu motocyklowego, przedstawiające dorodną kobietę topless na czarnym Harleyu. (źródło: www.visitutah.com).
Mijaliśmy również rzekę Św. Jana, czyli San Juan River. Wprawdzie złapałam ledwie most, ale fakt warty odnotowania, bo rzek w tej części USA nie aż tak dużo, ale jak się zdarzają, to są długie i silnie meandrują. Nie inaczej z San Juan. Liczy sobie 616 km, początek swój bierze w Górach Skalistych w Kolorado, a kończy bieg w Jeziorze Powell przy zaporze Glen Canyon, którą też mieliśmy szczęście oglądać i pewno o tym napiszę. Potrafi na odcinku 1,5 km wzdłuż linii prostej stworzyć 8 km meandrów. Dla tych meandrów przyjeżdżają tu turyści z całego świata, coby wspomnieć chociażby sławne zakola rzeki Kolorado. San Juan jest jedną z bardziej błotnistych rzek Ameryki Północnej, niesie ze sobą wiele mułu i osadów. Jednak są miejsca, gdzie można łowić pstrągi. Stanowi również główne źródło nawadniania na terenie Navajo. Przy Bluff uprawia się rafting.
Tak więc jadąc US 163 zbliżamy się do punktu widokowego Forrest Gump. Stąd już tylko 20 minut do wjazdu do parku. Widać już charakterystyczne skały.
Dolina Pomników jest zdumiewająca. To właściwie nie dolina, a obszar, gdzie sterczą jak kikuty pojedyncze skały. Kiedyś musiały być połączone wspólnym masywem. Taki płaskowyż, którego nie ma. Dziurawy jak ser. Więcej w nim dziur niż sera. Iglice, potężne formacje zwane mesa lub butte – strome wzgórze (wym. byt). Każde ma swoją nazwę. W języku Indian Navajo to Dolina Skał – Tsé Bii’ Ndzisgaii. Są czerwone, bo nasycone dużą ilością tlenków żelaza. Wyglądają potężnie, ale są bardzo podatne na erozję.
Wyżyna Kolorado liczy sobie 360 000 km2, więcej niż Polska. Średnia wysokość to 1585 m. Tak właśnie wygląda. Cała wyżyna to wąwozy, doliny, potężne masywy i pojedyncze ostańce. Nieźle przewiało i wydrążyło ten teren. Na nim znajduje się 9 parków narodowych i liczne pomniki przyrody. Klimat suchy i mało roślinności. Za to widoki jak nie z tej Ziemi.
Same skały mają do 300 m wysokości, ale leżą 1855 m n.p.m. Ta formacja w środku, z tej strony wygląda na niepozorną, ale wita wszystkich na wprost punktu Forresta Gumpa, to Big Indian Butte.
Za wjazd do parku trzeba zapłacić. Było na sześcioro w samochodzie, ale zapłaciliśmy 20 dolarów. Reszta atrakcji mocno droga, całkowicie w gestii Indian. Po skałach nie wolno chodzić. Można wynająć konia lub samochód z indiańskim przewodnikiem.
Podjeżdżamy pod Visitor Center, czyli turystycznego centrum.
Mamy złotą godzinę i piękne palące Słońce chylące się ku zachodowi. Wszędzie intensywna czerwień. Marzyłam, by tu stanąć. Kto z nas nie zna tego miejsca? Chyba tylko ci, którzy nie oglądali westernów. „Dyliżans”, „Złoto MacKenny”, „Poszukiwacze”, „Jak zdobywano Dziki Zachód”. Ponoć filmów jest ponad 100. Łącznie z „2001: Odyseja kosmiczna” i „Powrotem do przyszłości III”. Ale westerny nade wszystko. Ten gatunek filmu urodził się na tym planie filmowym, a konkretnie stało się to w roku 1939 wraz z filmem „Dyliżans” Johna Forda z główną rolą Johna Wayne’a. Był to początek sławy i westernu, i Johna Wayne’a. Dziki Zachód, który tu przyszedł na świat, do dzisiaj pokutuje jako prawdziwy obraz ówczesnej rzeczywistości. Ale nawet główny szlak pionierów tędy nie prowadził (cokolwiek o pionierach możesz przeczytać TU).
Zwiedzanie z indiańskim przewodnikiem kosztuje – bagatela 400 dolców na 6 osób (ceny z 2017 roku). Mimo naszego, a może bardziej mojego, uwielbienia dla westernów, musieliśmy zrezygnować. W domu pooglądałam znalezione na YT filmiki z tymi wszystkimi butte, widzianymi z dołu, i wielka szkoda, że nas to ominęło.
Tęcza i zachód Słońca – nadmiar dobroci.
Dolina Skał pożegnała nas krwawymi chmurami. Mieliśmy przed sobą dwie godziny jazdy do Page, a nazajutrz kolejne cuda: kanion Antylopy i zaporę Glen Canyon.
Moje artykuły o Stanach Zjednoczonych:
- Ameryka: Dolina Ognia i Transformersów
- Ameryka: Był tu Salvaje… i ja
- Ameryka: Góra, która stała się jeziorem
- Ameryka: Kwatera rockowej elity
- Ameryka: Przez szybę World Trade Center
- Ameryka: Punkt orientacyjny 140 Broadway
- Ameryka: Słodki kicz z Las Vegas
- Ameryka: Tu zaczęli się naziści
- Ameryka: Strefa 51 – no trespassing!
- Ameryka: Tańczący z bizonami
- Ameryka: Hemingway, pionierzy i koń Hagerman
- Ameryka: Widowisko nad reaktorami
pozostałe:
- Krzysztof Kolumb i ludobójstwo Indian
- Zaćmienie, które uratowało życie Kolumbowi
- Pałac Nowego Jorku
- Słodki kicz z Las Vegas innym okiem
- Grzechotnik Jack – śmierdzący poskramiacz węży